sobota, 16 lutego 2013

Czy to koniec ?

Moja przygoda z Harrym Potterem chyba odnalazła swój koniec.To było oczywiste ze tn blog nie potrwa długo. Nie potrafię się przywiązywać, po prostu nie chcę. Owszem, ten blog znaczył dla mnie dużo i dużo w nim zmienił. Przepraszam, ze Was zawiodłam, nie potrafię tak dłużej. Koniec Na zawsze LIly Evans, nie oznacza końca mojego blogowania założyłam nowego bloga o zupełnie innej tematyce. Jeśli czytacie cos oprócz opowiadań powiązanych z HP to zapraszam.


http://i-really-need-you.blogspot.com/



wtorek, 11 grudnia 2012

"[...]wujek Voldzio zrobił sobie wycieczkę do Zakazanego Lasu ..."



- To na prawdę konieczne? Nie możemy poczekać do jutra?- Głos choć już gdzieś słyszalny, zdawał się być obcy. Dopiero po usłyszeniu pozostałych zdała sobie sprawę z położenia sytuacji.
- Panie, Lupin, gdyby to zależało od mnie, tak też by się stało. Jednakże nie ja sam podejmuje decyzje, a całe grono pedagogiczne. - W jej głowie pojawił się obraz, świdrujące i przenikające spojrzenie profesora Dumbledora, choć miała zamknięte oczy, mogła sobie rękę uciąć, że tak właśnie było.
- To nie dorzeczne ... - Dorcas, Lily  czasem była pod ogromnym podziwem, jak dobrze naśladowała głos jej matki.
- Dajcie spokój, pojedzie tam, oni odwalą swoją robotę jak to na medyków przystało, i wróci. - Black, w porównaniu z normalnym tonem głosu, tym razem powiedział to za głośno. Lily aż, syknęła z bólu. Wszystkie głowy  zwróciły się w jej stronę.
- Lily ...
- Black, nie wrzeszcz tak.
- Tak, tak jak zwykle moja wina. - Lily próbowała się uśmiechnąć, jednak wszystkie mięśnie jej twarzy niesamowicie ją bolały, chyba to docenił, bo jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz.
- Jak się się czujesz, panno Evans ? - Tak, jak przewidziała. Jego delikatne okulary łagodnie opadały na jego haczykowaty nos, a jego spojrzenie, jak zawsze, miało przenikający charakter.
- Szczerze, mam wrażenie, że głowa zaraz mi pęknie.
- Tak, tak to normalne. Chociaż dziwne, że obudziłaś się tak szybko, zazwyczaj czarodziei z tak poważnymi obrażeniami zawozi się do Munga, ale cóż. Jak widać masz bardzo silny organizm. - Wypowiadając ostatnie zdanie, uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju. Najbardziej niesamowitą cechą u Dumbledora było to pogodne nastawienie, nawet kiedy nie było widać żadnej deski ratunku...
- No dobrze, wygląda na to, że musi pani jeszcze odpocząć, sen jest jedną z ważniejszych rzeczy, które są potrzebne po odzyskaniu przytomności.
- Ale ja już się wyspałam, po za tym obudziłam się w nocy.
- Jak to przecież byliśmy tu całą noc ... - Dorcas, nie co zdezorientowana patrzyła na wszystkich obecnych z lekkim podenerwowaniem.
- Tak, tyle, że spaliście, a ty co jakiś czas mruczałaś coś w stylu "Black, ty idioto". - Wszyscy wybuchli nie kontrolowanym śmiechem. Wrócił nastrój. Tylko Dorcas na początku była oporna i próbowała udusić Lily.
Nie zauważyli kiedy profesor upuścił pomieszczenie, po prostu nie widział większej potrzeby przebywania z "młodymi". Śmiali się dopóki, pani Pomfrey ich nie uciszyła dosyć brutalnym zaklęciem.
- Myślałem, że wiązanie języków uczniom jest zabronione. - Potter masował swoją szczękę, jakby to w jakikolwiek sposób miało pomóc.
- Nie narzekajcie, za czasów Slytherinu było gorzej, a teraz panno Evans, skoro ci się tak wyrywa do pokoju wspólnego, to weź to na ból głowy. Profesor Slughtron sam to wyważył. No więc, znikać mi stąd.


Szli mijając portrety, które na widok grupy, dawno nie chichoczących, słynnych Huncwotów i Dam, były pod nie małym zdziwieniem. Chłopaki z zawziętymi minami opowiadali najróżniejsze historie, nie które były zmyślone, by Lily nie zorientowała się, że cały zamek, nawet część Ślizgonów była pogrążona w rozpaczy? Smutku? W każdym bądź razie humory raczej im nie dopisywały. Jednak z doniesień Huncwotów wynika, że Rudą ominęły wydarzenia takie jak: Oblanie Ślizgonów jakimiś glutami, które miały być na podobieństwo śluzu, kolejna wielka miłość Dorcas chyba ma na imię Toby, ale nie jest tego do końca pewna, zakończenie związku  prefektów naczelnych Ravneclawu, Anne Lucas i Caleba Vievien, na co zareagowała dosyć  smutno, z tego względu, że bardzo przyjaźniła się z obojgiem prefektów, po za tym odbyły się liczne bójki pomiędzy drużynami Quidditcha, ponieważ zbliża się pierwszy mecz pomiędzy domem Orła i Borsuka. W końcu po licznych rewelacjach z ostatniego tygodnia dotarli do pokoju wspólnego. Wszystko wydawało się być takie samo, choć czegoś jej brakowało,a raczej kogoś.
- Ogniste rumaki .
- Poczekajcie chwilę. - Wszyscy się zatrzymali wyczekująco wpatrując się w Lilkę. Syriusz jedną nogą był już w pokoju, ku oburzeniu Grubej Dany.
- Gdzie jest Emily? - Wszyscy spuścili głowy i weszli do pokoju. Lily nie mając wyboru poszła w ich ślady. Po przejściu przez portret ledwo dogoniła pozostałych, którzy już stali na schodach prowadzących do dormitoriów.
- Hej! O co chodzi, gdzie Emily ?  - Nikt nie odpowiadał, stali nieruchomo zafascynowani własnymi butami.
-Dorcas, powiedz coś. - Chwyciła kościstą rękę Dorcas i zarzuciła jej błagalne spojrzenie.
- To my już pójdziemy. - Lily nie zwróciła większej uwagi na oddalających się Huncwotów.
- Chodź do pokoju. - Dorcas delikatnie zabrała dłoń z uścisku Lily i poprowadziła ją do innego, niż dotychczas, dormitorium. Po wejściu do odmiennego pomieszczenia, zrozumiała. Były tam tylko dwa łóżka, o jedno za mało.
- Dorcas, gdzie jest Emily, Dorcas... - Wręcz błagała, swoją przyjaciółkę. Ta siedziała prosta jak struna na krawędzi swojego łóżka.
- Dorcas, proszę powiedz .. - Jej oczy zaszkliły się pod wpływem emocji.
- Dorcas... powiedz coś ... Do
- Nie wiem gdzie jest, nie wiem co teraz robi, nie wiem czemu jej nie ma, nie wiem czemu odeszła. Lily, na Merlina ja nawet nie wiem czy ona żyje! - Nie wytrzymała, słowa wypłynęły z niej tak gwałtownie, że nawet nie zdołała dokładnie przeanalizować tego co powieziała. Po ostatnim zdaniu zatkała sobie usta rękoma.
- Lily ja nie chciałam ..
- Spokojnie, ale kiedy ... jak ?
- Dwa dni po twoim ... no wiesz.
- Tak, ale nic nie zostawiła ? Nic?
- Zostawiła, ale profesor kazał nam czekać do twojego powrotu. - Dopiero po dziwnym spojrzeniu zdała sobie sprawę z wypowiedzianych słów.
- Przepraszam, nie chciałam żeby to tak zabrzmiało.
- Nic nie szkodzi. Czyli już wszystko przesądzone, nie wróci? - Dorcas lekko zbita z tropu wpatrywała się w nią z  zdziwieniem.
- No, przenieśli nas do innego dormitorium, czyli sądzą, że nie wróci w najbliższym czasie.
- Też tak na początku myślałam, może wywnioskowali to po liscie, który zostawiła.
- Wątpię. Może Dumbledore jest szalony, ale nie na tyle by czytać czyjąś pocztę . - Westchnęła głęboko, nie mogła uwierzyć, że osoba tak bliska jej sercu, odeszła bez słowa. Emily była nadzwyczaj pogodną drobną blondynką, która swoim optymizmem mogła zarazić każdą osobę. Jej niebieskie oczy były równie przenikliwe jak Dumbledora, co ułatwiało jej pomaganie w problemach. To nie było w jej stylu. W prawdzie  nigdy nie znała rodziny Norton, więc opcja, że ją zabrali jest bardzo prawdopodobna. Opadła na jedno z łóżek, które najwyraźniej należało do niej. Rozejrzała się po dormitorim pozornie wyglądało tak samo, z wyjątkiem braku jednego łóżka. Poczuła że pod zamkniętymi powiekami robi się wilgotno. Szybko otarła denerwujące łzy, które już zdążyły jej opaść na policzki. Nie była przyzwyczajona do tego typu okazywania uczuć, nie była osobą wylewną. Westchnęła głęboko, dopiero co, wróciła do żywych, a już czuje się jakby była martwa. Czuła pulsujący ból na wysokości skroni. Odruchowo sięgnęła ręką i delikatnie masowała uporczywe miejsce. Nagle przypomniała sobie o otrzymanym wywarze. Wstała od łóżka i zaczęła się kręcić po pokoju, jednocześnie zastanawiając się gdzie podziała tą buteleczkę. Ból stał się nie do wytrzymania. Dorcas otworzyła oczy i zerknęła na kręcącą się po pokoju rudowłosą dziewczynę .
- Czego szukasz?
- Tej butelki, no wiesz z eliksirem.
- Idź do Pomfrey, pewnie ma więcej.
-Myślisz?
- Tak, idź, a ja pójde się umyć, pamiętaj jak będziesz wracać dormitorium 10 .
Zawsze było 9 .
Nie czekała wyszła z pokoju . W wspólnym świeciło pustkami, z prędkością światła przemierzyła pokój i opustoszałe korytarze. Po nie lada wysiłku dotarła do drzwi skrzydła szpitalnego. Po przejściu przez próg do jej nozdrzy dotarł silny odór eliksirów w tym najpotężniejszy środek na ból głowy. W pomieszczeniu panowała idealna cisza,  po tym spostrzeżeniu wywnioskowała, że pielęgniarki nie ma. Rozejrzała się po sali po prawej stornie od drzwi wejściowych stała wielki dębowy regał, który był powypychany najróżniejszymi eliksirami. Bez problemu odnalazła właściwy, sama się obsłużyła, i wypiła sporą dawkę eliksiru. Uderzył ja mocny zapach i na chwilę straciła świadomość. Kiedy już doszła do siebie, poczuła wspaniała ulgę. Jej głowa poczuła się przyjemnie lekka. Odetchnęła z ulgą.

                Przemierzała zupełnie puste korytarze, za oknami panowała całkowita ciemność pojedyńcze gwiazdy ozdabiały czarne i mroczne niebo.  Portery były pogrążone w głębokim śnie, niektóre cicho mruczały albo chrapały. Przechodziła obok  głuchych sal. W pewnym momencie minęła, dawno nie otwieraną, salę od obrony prze czarną magią, usłyszała ciche szepty. Nie była typem wścibskiej dziewczyny, ale ciekawość i lekkie zaintrygowanie sytuacją zwyciężyło. Zbliżyła się do drzwi i przyłożyła prawe ucho do drzwi.
- Łapo, ty też tam byłeś, i też to widziałeś. Nie udawaj, że tego nie było!
- Nie udaje, ale ty na prawdę myślisz, że wujek Voldzio zrobił sobie wycieczkę do Zakazanego Lasu, no proszę Cię, aż takim debilem to on nie jest.
- Na Merlina, to oczywiste. Ten półgłówek Travis próbował tam zaciągnąć Lily, ale przestraszył się centaurów. Pewnie Smarkerus coś naopowiadał Voldemortowi o Lily, a ten kazał Travisowi ją przyprowadzić.
- Rogacz ...
- Nie Syriusz, jak inaczej to wyjaśnisz, przecież Lily była z Smithem !
- Nie krzycz, pół zamku obudzisz. Po za tym, może Ruda wpadła tam przez przypadek.
- Taa, pewnie przez przypadek wpadła na sam środek Zakazanego Lasu. Black, ty to jednak masz łeb.
- Przestań, wiesz, że nie żartuje.
- Wierzysz w moją teorię ?
- A nie lepiej po prostu się jej zapytać ?
- Tak i najlepiej powiedzieć jej, że mamy mapę, pelerynę, a do tego co pełnię zmieniamy się w włochatego psa, jelenia i szczura, żeby pomóc naszemu przyjacielowi WILKOŁAKOWI.
- Masz rację, ale na razie nie mamy pewności porozmawiajmy rano, teraz to ja chcę się przytulić do mojej poduszki.
- Dobra chodź.
Była zszokowana tyle informacji dla osoby, która właśnie wyszła z szpitala, to było zbyt wiele. Jednak nie miała czasu na dalsze rozmyślenia w jej kierunku zmierzali Potter i Black, których rozpoznała po "Rogaczu" i "Łapie". Musiała jak najszybciej znaleźć jakiekolwiek miejsce na kryjówkę. Najlepszym rozwiązaniem była zbroja, która dokładnie zakryła szczupłe ciało Lily. Drzwi się otworzyły i wypuściły dwóch młodych chłopaków. Przeczekała kilka minut, aby mogła swobodnie wyjść zza zbroi.

      Ból głowy powrócił. Tyle, że z zdwojoną siłą. Powtórnie przemierzała korytarze siejące pustkę i grozę.   Mijała portrety ukryte w cieniu. Korytarze ciągnące się niemiłosiernie były oświetlane jedynie przez księżyc, który rzucał nikłe światło na zamek. Szła powolnym, bezsilnym krokiem, który echem odbijał się od ścian. Nie zdawała sobie sprawy, że z naprzeciwległej strony zmierza równie zamyślona postać. Miały równe kroki i oddechy, które z każdą chwilą stawały się coraz szybsze i głośniejsze. W pewnym momencie wpadły na siebie z głuchym trzaskiem.
- Uważaj jak łazisz. - Nieznajoma brunetka posłała Lily gniewne spojrzenie. Co było przerażające zważywszy na przejrzysty kolor jej oczu. To powiedziawszy wstała i szybkim krokiem oddaliła się w stronę wschodniej wieży. Lily powoli się podniosła i otrzepała z kurzu, który się skumulował na jej szacie. Obejrzała się tylko za nieznajomą i ruszyła w stronę wieży Griffindoru.

- Lily na miłość Boską gdzie ty się podziewałaś ?! Myślałam, że znowu coś ci się stało. Nie miała teraz ochoty na babskie zwierzenia, wolała uwalić się na łóżko i zasnąć.

- Co ? Ach, Pomfrey mnie trochę zatrzymała. - Nie miała teraz ochoty na babskie pogaduchy o tym dlaczego jej nie było. Była zmęczona a dzisiejsze wydarzenia utwierdziły ją w przekonaniu, że im dłużej śpi, tym lepiej.
- O, no dobrze. jutro jest sobota, jeśli chcesz mogę Ci pomóc z lekcjami. 
- yhy, dzięki pójdę już spać. - To stwierdziwszy  rzuciła się na łóżko i zasnęła. Dorcas nie mając zbytniego wyboru poszła w jej ślady.

Słońce zmieniło wartę z księżycem i ponownie zawitało na niebie. W prawdzie pogoda była znakomita, jednak większość uczniów wolała wylegiwać się w swoim łóżku. Podobnie jak Lily, który teraz była maltretowana przez Dorcas.
- Ja Cię błagam, daj mi odpocząć. 
- Odpoczniesz sobie jak umrzesz, chodź. Zobacz słońce wstało, dzieci wrzeszczą jak opętane. Dzień zawitał, wstawaj.
- W takim razie umarłam, daj mi odpocząć.
- Dobra, sama tego chciałaś. - Nie musiała chwytać różdżki wystarczyło sięgnąć ręką i pociągnąć za pościel. Lily od razu jęknęła i skuliłam nogi. 
- Dorcas, jest sobota, proszę .....
- Ja ciebie też proszę, mieliśmy iść do Dumbledora. 
Lily nie chętnie przetarła oczy i spojrzała na uśmiechniętą Dorcas. 
- Mieliśmy pójść do Dumbledora. - Dodała ciszej i mniej entuzjastyczniej. 
- My ? - Lily krytycznie spojrzała na Dorcas.
- No wiesz, ja, ty, Syriusz, James, Remus no i Peter.
- Od kiedy jesteś z nimi na T  ?
- Od czasu twojego wypadku. Chłopaki razem z mną przesiadywali u ciebie, w Szpitalu.
- Oszczędź mi szczegółów. Czekaj idę się umyć. - Evans nie czekając na reakcję przyjaciółki popędziła do łazienki wykonując wszystkie poranne czynności. Po nie całych 20 minutach była gotowa. Nie potrzebowała nie wiadomo jakich zabiegów upiększających. Wyszły z dorimitorium, jednak nie dane im było opuścić pokój wspólny. Tłumy Gryfonów próbowało się przecisnąć do Lily, aby ją przytulić i zapytać jak się czuje. Nawet fanclub Pottera, który szczerze nienawidził Evans, się do niej uśmiechał. Nie wątpliwie była osobą lubianą i znaną. Może to dzięki " Evans, umówisz się ze mną", a może po prostu, że byłą wyjątkową czarownicą. Po prośbach Lily, tłum wreszcie dał jej odetchnąć. Po przejściu przez portret, doszły do wniosku, że nie są głodne i pójdą od razu do Dumbledora, tylko trzeba znaleźć Huncwotów i Petera. Nie musiały długo się zastanawiać, to było oczywiste że teraz się obżerają w Wielkiej Sali. 

- Ruszcie tyłki idziemy do Dumbledora . - Dorcas bez obwijania w bawełnę przeszła do sedna sprawy. 
- A można trochę grzeczniej ? - Black z pełną buzią wyszczerzył się w uśmiechu. Co było imponujące, bo żadna część jego posiłku nie wyleciała mu z ust. 
- Szanowny Paniczu, czy mógł by Panicz RUSZYĆ TEN CHOLERNY TYŁEK ?!
- O widzisz jak ładnie, oby tak dalej, Medowes. - Reszta, przyglądała się im z uśmiechem na twarzy. 
- Zakład, że za dwa tygodnie będą razem ? - Remus szeptem zwrócił się do Pottera.
- Za tydzień. 
- Zgoda. - Splunęli sobie w dłonie i złączyli je na znak zakładu. 
- Dobra, możecie przestać, chodźcie. 
- Zobacz, Ruda potrafi. - Dorcas posłała mu mordercze spojrzenie, na co on zareagował całusem w powietrzu. 
- Ja was nie rozumiem, zaraz mamy się dowiedzieć czegoś o zniknięciu Emily, a wy zachowujecie się jak bachory. To jest nasza przyjaciółka ! Przynajmniej moja. - Nie czekała na reakcję pozostałych tylko popędziła do gabinetu dyrektora. Reszta, która szła równie szybkim krokiem, pozostała w tyle. Nie odezwali się ani razu do końca drogi. Drzwi prowadzące do gabinetu, były imponujących rozmiarów. Były marmurowe, a po jego obu stronach stały dwa potężne lwy.  Prawdopodobnie jako znak dyrektora z Griffindoru.
- Dobra, ktoś zna hasło ?
- Pff. Proste. - James odchrząknął i ustawił się na przeciwko drzwi. - Pachnące paszteciki. - Drzwi rozsunęły się ukazując schody. James jako dżentelmen przepuścił Lily i Dorcas. Evans jako pierwsza dotarła do drzwi. Delikatnie stuknęła o mniejsze tym razem. Nikt nie odpowiadał zapukała trochę mocniej i głośniej. 
- Na Merlina, Ruda! - Black bez żadnych skrupułów wtargnął do pokoju dyrektora. Po wejściu do pomieszczenia w oczy rzuciła się ... pustka. Owszem były przeróżne magiczne przedmioty, ale po Dumbledorze nie było śladu. Pozostali czuli się jak u siebie i oglądali owe rzeczy. Lily jednak miała jeden cel znaleźć ten cholerny list. Nie musiała czekać długo, od razu zauważyła białą kopertę podpisaną pismem  Emily.
- Jest! - Wszyscy spojrzeli na Rudowłosą, która w ręku trzymała kopertę.  - Otwieraj.-Spojrzała się po wszystkich o wyciągnęła pergamin. Na pierwszy rzut oka były widać krople łez. Lily w tym samym czasie co Dorcas przełknęła ogromną gule w gardle. 


Muszę się śpieszyć. Nie mam za wiele czasu. Nie długo opuszczam mury Hogwartu. I prawdopodobnie nigdy tu nie wrócę. Przepraszam, że was oszukałam, ale nie mam tak wspaniałej rodziny jak wy. Moi chcą mojego dobra, większego dobra. Nie wyobrażają sobie mojej dalszej edukacji tutaj. Chcą mnie uczyć w domu. Jak prawdziwi Śmiercożery. Przepraszam. Kocham Was.

Em.

Pod poprzednią notką znalazły się  upragnione 3 komentarze, teraz też liczę na wasze zdanie i  propozycje dotyczące ankiety.
- KATH.

środa, 28 listopada 2012

Ogłoszenie . 1


Przepraszam .


Tak, tak odezwałam się. Ponownie muszę zasypywać Was moimi przeprosinami i obietnicami, których prawdopodobnie nie spełnię. Notki miały być częściej, a są rzadziej. Moja obecność i aktywność miała być bardziej zauważalna, a okazała się prawie niewidoczna. Wszystko to sprowadza się do jednaj bardzo ważnej sprawy.
Ostatnio przeżyłam bardzo burzliwy okres  i ogólnie wiele się działo. Nawet myślałam o opuszczeniu tego bloga, jednak po przeczytaniu komentarzy zdałam sobie sprawę, że chodzenie na skróty nie da mi takiej satysfakcji jaką pobieram z pisania tego opowiadania. Chciała bym być tak cholernie systematyczna jak inni blogerzy, ale to chyba nie leży w mojej naturze. Jednak postaram się zrobić wszystko w mojej mocy, aby ten blog był w jakiś sposób poukładany. Ankieta jak już może zauważyliście jest gotowa, jeżeli wam zależy możecie pisać propozycje w komentarzach, najlepsza zostanie zrealizowana. No, cóż jest to jedna z nie wielu obietnic, którą zdołałam spełnić.
Po za tym mam kilka ogłoszeń :

- Zawsze dwa-trzy dni przed pojawieniem się notki, będę zamieszczała ogłoszenia gdzie będę podawała ważne informacje, takie jak kiedy pojawi się kolejna notka.

- W ankietach możecie wybrać kilka odpowiedzi, tylko proszę abyście nie wybierali wszystkich.

- Niedługo, a raczej za tydzień-dwa ogłoszę bardzo ważne obwieszczenie (obwieszczam ważne obwieszczenie - Julian) , które będzie dotyczyło konkursu . Tak pierwszy w historii konkurs na moim blogu.

- Komentarze . Rzecz niezmiernie ważna dla mnie. Postawiam wam warunek : jeśli pod tym ogłoszeniem pojawią się trzy komentarze, to w najbliższych dniach pojawi się notka. Planuję piątek, sobota.

- I ostatnia bardzo ważna rzecz, w ogłoszeniach takich jak to będą znajdować się coś na kształt zwiastunów.




- Myślałem, że wiązanie języków uczniom jest zabronione. - Potter masował swoją szczęka, jakby to w jakikolwiek sposób miało pomóc.

....

- Dorcas, gdzie jest Emily, Dorcas... - Wręcz błagała, swoją przyjaciółkę. Ta siedziała prosta jak struna na krawędzi swojego łóżka. 

....

- Uważaj jak łazisz. - Nieznajoma brunetka posłała Lily gniewne spojrzenie. Co było przerażający zważywszy na przejrzysty kolor jej oczu. 

....

Jeszcze raz Was przepraszam, Kath.

niedziela, 28 października 2012

"Ty naprawdę ją kochasz."

Na samym początku, przepraszam. Na prawdę przepraszam ! Od ponad miesiąca nie dodawałam notki. Jest to spowodowane głównie brakiem organizacji i nawałem obowiązków. Nie mogłam ustalić kiedy najlepiej dodawać notki, ponieważ moi nie normalni nauczyciele od dodatkowych zajęć nie są zbytnio ogarnięci, ale teraz kiedy mam ustalony grafik, mogę wreszcie systematycznie dodawać notki. Będą pojawiać mniej więcej w piątek wieczorem, czasem z nie wielkim poślizgiem czasowym, czyli sobota-niedziela.
Druga sprawa polega na planach związanych z tym blogiem. Nie ukrywam, posiadam tak owe, jeden z główniejszych opiera się na stworzeniu ankiety, w której będziecie mogli przesądzać losy naszych bohaterów, jednak istnieje pewien haczyk, warunkiem takiej ankiety jest pojawienie się co najmniej czterech komentarzy. Każdy komentarz, każde wejście i każdy nowy obserwator przyprawia mnie o przyjemne dreszcze podniecenia. Każdy bloger, nawet ten mało doświadczony (w tym ja) czerpie nie wymowną przyjemność z widoku, jakim jest komentarz. Dlatego jeśli pod dzisiejszą notką pojawią się, wcześniej wspomniane, komentarze, na 100% pojawi się ankieta, a teraz zapraszam do lektury!




Od ponad tygodnia, dzień w dzień robił to samo. Na wpół żywy wstawał wcześnie rano, ledwo wyciągając ubrania z szafki się ubierał, nie przytomnie wychodził na śniadanie, ledwo podnosząc widelec brał kawałki jedzenia do ust, bez otoczki przyjaciół kierował swoje kroki do skrzydła szpitalnego. Tam, ledwo otwierając drzwi podchodził do najmniej widocznego punktu, gdzie leżała jego nie przytomna ukochana. Każdego dnia wyglądała jeszcze gorzej. Jej cera przybrała szarawy kolor, jej włosy jakby wyblakły, pod oczami pojawiały się cienie zmęczenia, całe jej ciało straciło na wadze przez nie pobieranie pokarmu, ogólnie wyglądała jak swój cień, niczym nie przypominała żywej, pełnej życia rudowłosej Pani prefekt. Widok prawie martwej osoby, którą darzy się olbrzymim uczuciem tworzy ogromną dziurę w sercu, psychika powoli się zapada, a życie przypomina pasmo nieszczęść. Nic nie przysparza tyle bólu, nic nie jest równie przygnębiające. Tak właśnie się czuł, nic nie sprawiło by się choć raz uśmiechnął, odezwał, spojrzał. Nic. W końcu przyjaciele dali sobie spokój i pozwolili by przeżywał to na swój sposób. W prawdzie wszyscy byli innymi osobami niż przed wypadkiem, ale nikt nie czuł się tak samo podle co James. Dręczyły go wyrzuty sumienia, cały czas powtarzał sobie, że gdyby jej nie zatrzymał może to wszystko potoczyło by się inaczej...
Stanął przed kilu metrowymi białymi drzwiami. Pchną obiema dłońmi. Stanął na progu wielkiego pomieszczenia. Do nozdrzy uderzył ostry zapach eliksirów, których nie był w stanie rozróżnić. Cóż, nigdy nie był dobry z eliksirów. " Ona by wiedziała". Przeszło mu przez myśl. Powolnym krokiem mijał perfekcyjnie pościelone łóżka. Nie zauważył pielęgniarki zmierzającej w jego stronę, zauważył ją dopiero gdy była w odległości dwóch metrów. Na jej twarzy wymalowany był szeroki uśmiech, co było dziwne zważywszy na powagę sytuacji w jakiej wszyscy byli pogrążeni. Jedynym powodem by mogła tryskać optymizmem było poprawienie się stanu Lily. Wiedział co oznacza pogodny nastrój Pani Pomfrey, niemal skacząc podbiegł do łóżka. W żadnym stopniu nie przypominała osoby nie przytomnej od tygodnia. Wrócił jej  dawny blask, jej włosy ponownie stały się promienno rude, na policzkach widniały zdrowe rumieńce, a cera wróciła do poprzedniego stanu. Usiadł na "jego" stołku, który był jego stałym towarzyszem, i pochwycił lekko kościstą rękę Rudej. Biło od niej przyjemne ciepło, które czuł za każdym razem kiedy stawał koło niej w promieniu kilku metrów. Patrzył się przez dłuższą chwilę na jej profil. W sumie robił to prawie zawsze, ale dzisiaj sprawiało mu to niepohamowaną radość. Tę chwilę błogiego stanu przerwała mu pielęgniarka.
- Dzisiaj, najpóźniej jutro rano, powinna się obudzić. - To wypowiedziawszy poprawiła poduszkę pod głową Zielonookiej i odeszła do gabinetu, trzaskając lekko drzwiami. W tym samym momencie to skrzydła szpitalnego wparowali pozostali. Na czele stała Dorcas, która najszybciej dotarła do łóżka. Na sam widok zdrowej, no może nie w pełni zdrowej, Lily uśmiechnęła się jakby te dni przepełnione strachem i rozpaczą nigdy nie miały miejsca. W jej ślady poszli pozostali, brakowało tylko Emily...
- Dziś się obudzi. - Jako pierwszy przemówił James.
- Oh ... - Tylko tyle mieli do powiedzenia. Każdy, nawet Peter, który właśnie zajadał się pasztecikami, napawał się tą chwilą szczęścia. Powoli zaczynali tracić wszystkie nadzieje, wiedzieli co może się stać, gdy czarodziej jest długo nie przytomny, podejrzewali nawet najgorsze. Jednak James, nie tracił nadziei, po prostu nie wyobrażał sobie swojej egzystencji bez Rudowłosego stworzenia, bez tych wszystkich wrzasków, kłótni, on naprawdę sądził, że to wszystko ma jakiś ukryty sens, że to wszystko jest potrzebne, żeby na końcu mogli mieć tego wszystkiego dość i być nareszcie razem.
- James chodź, chociaż dzisiaj pójdź na lekcje. - Remus trochę mniej zmęczony  próbował nakłonić Pottera do jak najnormalniejszych zachowań, by odciągnąć go od Lily.
- To bez sensu i tak tu zostanie... - Black był chyba jedynym, który ostatnio zachowywał się przyzwoicie normalnie.
- No nic, idziemy, mamy transmutację. - Cała czwórka opuściła skrzydło szpitalne i kierowała się w stronę sali McGonagall. James natomiast jedną ręką gładził policzek Lily, a drugą trzymał ciepłą rękę Rudowłosej.

- Dobrze, dobrze, siadajcie. - Pani profesor, podobnie jak całe ciało pedagogiczne, bardzo przejęła się chorobą panny Evans. Nie mniej jednak, zachowywała surową postawę i zachowania godne opiekunki Gryffindoru.
- Dziś zajmiemy się transmutacją naszych włosów, jest to jeden z główniejszych czynników transmutacji całego ciała. Przede wszystkim będziemy zmieniać ich kolor, długość i gęstość. Dobierzcie się w pary. Ruch i formułkę zaklęcia znajdziecie na tablicy. - Zrobiła płynny ruch różdżką w kierunku tablicy, a na niej pojawił się szczegółowy proces zmiany włosów.
- Black, ty idioto, skup się ! - Jako iż, Lily nie mogła być na lekcjach, a Pan Potter nie raczył zaszczycić nauczycieli swoją obecnością, to Dorcas musiała męczyć się z Syriuszem. W tym momencie, Black rzucał zaklęcia na Krukona, któremu jakimś dziwnym trafem nie udawały się zaklęcia.
- Panno Meadowes!
- Tak, tak, przepraszam. Dobra Black, mógłbyś ruszyć swój tyłek i zrobić coś pożytecznego ? - Ostanie zdanie dodała ciszej by psorka ich nie usłyszała.
- Mógłbym, ale nie chcę. Bo widzisz jeżeli jakimś cudem ruszę się z tej jakże wygodnej pozycji, istnieje prawdopodobieństwo, że sobie coś zrobię. Sama widzisz wolę nie ryzykować. - To powiedziawszy uśmiechnął się zalotnie i założył ręce na kark. Dorcas zrezygnowana całą tą sytuacją podeszła do dwójki Gryfonek z prośbą o przygarnięcie.

Reszta lekcji minęła bez większych rewelacji. Zaraz po skończonych lekcjach z nadzieją udali się do skrzydła szpitalnego. Nie wiedzieli co się dzieje, czemu jeszcze się nie obudziła, przecież wszystko szło tak dobrze.
- Nie rozumiem. Pomfrey mówiła, że dziś się obudzi. - Nikt nie odpowiedział, wszyscy byli za bardzo przybici. W milczeniu przesiedzieli całe popołudnie i część nocy.
- To bez sensu, chodźcie do pokoju, jutro rano wrócimy. - Większość zgodziła się z Blackiem popierając go wstawała z miejsca. Tylko Dorcas i Potter siedzieli na swoich miejscach.
- Meadowes ?
- Zostaje.
- Rogacz ? Po co ja się w ogóle pytam ?!
Zostali sami oboje trzymali ręce Lily. James od prawej, Dorcas po lewej.
- Myślisz, że się obudzi ? - Dorcas po dłuższej chwili milczenia zapytała Jamesa, o coś czego sama nie była pewna.
- Na pewno. - Powiedział to z taką czułością, z jaką nigdy się nie spotkała. Już dawno zdała sobie sprawę z uczucia Pottera do Lily, ale dopiero teraz zobaczyła jaka ta więź jest silna. Zazdrościła Lilce, tak bardzo chciała by ktoś kochał ją tak mocno, jak James.
- Ty na prawdę ją kochasz. - Uśmiechnął się delikatnie.
- Zobaczysz kiedyś to zrozumie. - Była tego niemalże pewna.
Zrobiło się już całkowicie ciemno, przetransmutowała surowe krzesło w wygodny fotel i zasnęła.

Próbowała delikatnie poruszyć palcami, na próżno ktoś trzymał jej dłoń. Było to przyjemne, czuła lekkie ciepełko bijące z nieznajomej ręki. Próbowała otworzyć oczy, na próżno jej powieki były zbyt ciężkie. Była cała obolała. W głowie miała niesamowity chaos. Całe jej ciało było dziwne ... jakby zbędne. Nareszcie po nie lada zmaganiach, otworzyła oczy. Było ciemno, jedyne źródło światła dochodziło z daleko umieszczonej lampki nocnej. Na początku była lekko zdezorientowana, nie wiedziała gdzie się znajduje, co był dziś za dzień, jak się nazywa i co ona właściwie tu robi. Dopiero po chwili wróciły wspomnienia z przed kilku dni. Las. Travis. Czarny pies, szczur, jeleń. Centaury. Wypadek. James...Rozejrzała się po sali, teraz  dostrzegła kto trzyma ją za rękę, co dziwniejsze w ogóle jej nie zabrała. Właściwie lekko się uśmiechnęła i ponownie zasnęła.

- Jak już wcześniej wspomniałam, liczę na wasze komentarze. Co do notki jest dosyć wzruszająca, przynajmniej dla mnie. Dla was? Tego nie wiem, a bardzo chciałam bym wiedzieć. Dlatego też, piszcie w komentarzach.

środa, 26 września 2012

'Proszę ... Lily, nie opuszczaj mnie.'


Cała radość i podekscytowanie ulotniło się z niej z prędkością światła. Problem tkwił w tym, że nie wiedziała dlaczego, przecież to jedna randka? Potter umawiał się z tysiącami dziewczyn, a ona nie mogła się spotkać z Travisem? Z chłopakiem, którego naprawdę lubiła? Jednak takie usprawiedliwianie samej siebie, nic jej nie dało. Przez cały dzień przyjaciele unikali jej jak ognia, nawet Remus i Emily, którzy nigdy nie stawiali po którejkolwiek ze stron. Sama Lily nie chciała z nimi rozmawiać, a zwłaszcza z Dorcas, która uparcie twierdziła, że Ruda nie istnieje. Zielonooka nie widziała niczego złego w spotkaniu z Krukonem, ale w głębi serca czuła potworny ucisk kiedy myślała Rogaczu.                            
            James z uporczywą zawziętością starał się nie patrzeć na nią, a tym bardziej nie myśleć o niej, ale to było ponad jego siły. Przecież z dnia na dzień nie da się tak po prostu przestać kochać, prawda? Ten dzień nie wątpliwie był ich wszystkich najdłuższym dniem, odkąd powrócili do Hogwartu, a są tu zaledwie dwa dni. Syriusz jako najlepszy przyjaciel Rogacza, poczuł się w obowiązku wtrącenia się w jego sprawy.
- Nie odważysz się ! – James gonił Łapę po ich dormitorium, co chwilę rzucając w jego stronę coraz większymi i twardszymi przedmiotami.
- Bo co ?! W końcu ktoś musi ruszyć swój tyłek, i zrobić coś, zanim będzie za późno. – Rogacz rzucił w niego nocną lampką. Chybił.
- Remus, powiedz mu coś ! – James patrzył błagalnie w stronę, opanowanego i zaczytanego Lunatyka, który jakby przyzwyczajony do tego typu kłótni, leżał z książką trzymaną nad głową. Odłożył ją i spojrzał najpierw na Jamesa, a później na Łapę. Ten drugi szczerzył się do pozostałej dwójki Huncowców, wyraźnie zadowolony z całej tej sytuacji.
- James, on ma racje coś trzeba z tym zrobić, zanim będzie za późno.
- Ale, czemu on ? – Tu wskazał na Łapę, a raczej na miejsce w którym się znajdował, bo on sam zniknął zabierając kawałek jakiegoś materiału i złożony w prostokąt pergamin.
- Gdzie on jest, Remus! – Nie czekał na odpowiedź biegł już w stronę drzwi do pokoju wspólnego, ale Lunatyk go wyprzedził.
- Remus, zejdź mi z drogi.
- Śmieszne, mowy nie ma.
- Remus do cholery, zejdź z drzwi! – Nie wytrzymał walną pięścią w drzwi. Remus jak oparzony odskoczył od drzwi. Rogacz z uśmiechem satysfakcji próbował otworzyć drzwi – bezskutecznie.
- Co to …
- Zaklęcie cooloportus*.
- Remus ty nie rozumiesz, pomyśl do jakiego stanu Łapka doprowadzi Lily ?- Nie odpowiedział wrócił na swoje łóżko, założył kurtyny, rzucił zaklęcie uniemożliwiające odsłonięcie ich i ponownie zaczytał się w książce. James co chwile rzucał przekleństwa, obelgi, wymyślał plan zemsty na Blacku.                               W tym samym czasie do biblioteki, gdzie siedziała pogrążona w pracach domowych rudowłosa, zmierzał nadzwyczaj zadowolony z siebie czarnowłosy chłopak. Wparował do biblioteki z wielkim hukiem, upomniany przez bibliotekarkę, uśmiechnął się zawacko w stronę rozchichotanych piątoklasistek i skierował swoje kroki w stronę rudowłosego stworzenia. Ta nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, była tak pogrążona w eseju dla Mcgonagall, że nie zauważyła huku związanego z przybyciem Syriusza. Nie zauważyła również, że usiadł naprzeciwko niej. Nie zauważyła też, że intensywnie się w nią wpatruje. Nie zauważyła także, jego potężnego ziewnięcia. 
- Udajesz czy naprawdę mnie nie widzisz ? – Lily, aż podskoczyła gdy usłyszała niski głos, od razu rozpoznała do kogo on należy. Przybrała sztuczny wyraz twarzy.
- Black, co za miła niespodzianka, co takiego uczyniłam, że twoja skromna osoba raczyła pofatygować się przemawiając do mnie ?
- Evans, uwierz gdyby nie fakt, że mam do ciebie sprawę, uwierz nie przeszkadzał bym ci w tym jakże ważnym zajęciu.
- Black, cóż za sprawa cię do mnie sprowadza ? – Tak, naprawdę domyślała się dlaczego tu przyszedł.
- Ruda, jako iż jestem najlepszym przyjacielem o jakim można tylko marzyć, pozwolę sobie zadać pytanie, dlaczego ?
Zdezorientowana Lily patrzyła na Syriusza, ten jednak wpatrywał się w nią wyczekująco.
- Dlaczego, co ?
- Oh, dlaczego umówiłaś się z tym półgłówkiem Travisem ?
- A więc, o to chodzi, to już Potter sam nie może o to zapytać ?
- Ha! Wiedziałem !
- C-co wiedziałeś ?
- Wiedziałem, że się z nim umówiłaś by dopiec Rogaczowi !
- Black, jedno pytanie, powaliło cię ? Czy jak ?!
- Nie udawaj, że to nie tak !
- Black, tobie do reszty odbiło!
- Tak, tak wmawiaj to sobie może w to uwierzysz. Prawda jest taka Evans, że chcesz się odegrać na Rogaczu, za te wszystkie panienki z którymi się umawiał. Jednak nie jesteś aż taka mściwa, więc teraz zżera cię poczucie winy i nic z tym nie możesz zrobić, bo gdybyś odwołała całą tą randkę z tym kretynem wyszło by na jaw, że żal ci Rogacza! – Powiedział to takim wysokim szeptem, że po Lily chodziły dreszcze. W słowach Blacka było więcej prawdy niż można sobie wyobrazić. Jednak Lily za wszelką cenę nie chciała dopuścić tego do świadomości.
- Ty i James macie jakieś chore paranoje ! – Wykrzyczała mu to prosto w twarz. Syriusz jednak wyszczerzył się w jeszcze większym uśmiechu, powodując u Lily kompletne zdezorientowanie.
- Nazwałaś Rogacza po imieniu. – Wstał, rzucił przelotne spojrzenie w kierunku, wciąż siedzących tam piątoklasistek i wyszedł, zostawiając Rudą z jeszcze większym mętlikiem głowie niż poprzednio. Dopiero po kilku minutach dotarły do niej słowa Blacka. Tak miała poczucie winy, tak nazwała GO po imieniu, tak jest jej GO żal, i tak po części zrobiła to że by MU dopiec, i tak wiedziała jaki MU przy tym ból sprawiła, ale jednocześnie nie mogła odwołać randki, bo by się przyznała do tego co powiedział Black.                                                                                                                                                                                                        Nie mogła dalej pisać wypracowania, spakowała swoje rzeczy i ruszyła w kierunku pokoju wspólnego. Przemierzała opustoszałe korytarze, musiało być już grubo po dziesiątej. Podała hasło grubej damie, i przeszła przez portret. Odruchowo spojrzała w stronę kominka i starych kanap. Wszyscy tam siedzieli, wszyscy oprócz niej, wszyscy się śmiali oprócz niego. Siedział przygnębiony wpatrując się tańczące płomienie. Spojrzał w jej stronę, ich spojrzenia przeszywały się nawzajem. Spłonęła rumieńcem, na chwilę śmiechy ucichły i wszyscy podążali w kierunku spojrzenia Jamesa. Lily speszyła się i pognała do swojego dormitorium. James posłał karcące spojrzenie przyjaciołom i udał się do swojego dormitorium. Drzwi trzasnęły w tej samej chwil. W tej samej chwili opadli na łóżka. W tej samej chwil zaciągnęli zasłony. W tej samej chwili oddali się krainę snów. Ich serca biły tym samym rytmem, jakby wyczuwając się nawzajem. Ich oddechy w tym samym momencie krążyły po pokojach.
                Obudził się, o dziwo, pierwszy. Nigdy wcześniej nie wstawał tak wcześnie, zazwyczaj Remus, jako ranny ptaszek w niezbyt miły sposób ich budził. Modląc się w duchu by ten dzień minął jak najszybciej poszedł pod prysznic. Trzaskając przy tym drzwiami.
                Łapa jęknął w duchu. Czemu on zawsze musi to robić ? Rzucił poduszką w kierunku Rogacza. Nic. Żadnych krzyków. Przekleństw. Przezwisk. Próśb. Nic. Zero. Podniósł się z łóżka i podszedł do „gniazdka” Rogacza. Przerażony stwierdził, że go tam nie ma. Usłyszał cichy śpiew dochodzący z łazienki. Uśmiechnął się sam do siebie i stwierdził, że Luniaczek jeszcze śpi. To za te wszystkie pobudki. Na palcach podszedł do łóżka, wyciągnął różdżkę, wypowiedział formułkę, Remus zawisł w powietrzu, wypowiedział kolejną formułkę i z jego różdżki wyskoczył wąski promień wody. Skierował go w stronę Remusa. Ten przerażony próbował wyrwać się z „łóżka”. Teraz z rządzą krwi wpatrywał się w tarzającego się z śmiechu Blacka.
- Black, ty debilu, zdejmij mnie !!
Nie zdjął. Tarzał się z śmiechu. James zdezorientowany wyszedł z łazienki z ociekającymi od wody włosami. Spojrzał najpierw na Łapę, który wskazał na lewitującego Remusa. James oparł się o ścianą, łapiąc się za brzuch. Śmiech był nie do wytrzymania. Salwa rechotu przeszyła wszystkie dormitoria, każdy kto już był w pokoju wspólnym, z zdziwieniem wymalowanym na twarzy, wpatrywał się w drzwi do odpowiedniego dormitorium.
- Black !!! – Syriusz ledwo trzymający się na nogach od rechotu, rzucił przeciw zaklęcie na Lunatyka.
- Zobaczymy jak wy się jutro obudzicie. – Z mściwym uśmiechem wparował do łazienki. Miny im z pochmurniały. James przypominając sobie jaki dzisiaj jest dzień i co ten dzień ze sobą niesie wyszedł z dormitorium i skierował swoje kroki do wielkiej Sali. Wchodząc   na śniadanie spostrzegł rudowłosą dziewczynę zaczytaną w książce od eliksirów. Mimowolnie się uśmiechnął, uśmiech jednak mu spełzł kiedy, podchodził do niej ten półgłówek. Coś jej mówił, uśmiechając się przy tym szeroko, ona jednak posyłała mu tylko miłe spojrzenia i lekkie uśmiechy. W końcu lekko rozczarowany wrócił do swojego stołu, a ona powróciła do przerwanej lektury. James w troszkę lepszym nastroju usiadł koło pałkarzy z swojej drużyny.
                Patrzyła na niego z żalem w sercu cały czas powtarzając sobie, że to tylko Potter. Nie przyniosło to oczekiwanych skutków. Co jakiś czas zerkała na niego, był jakiś ponury, przygaszony bez tych iskierek w oku. W końcu do Sali wparowali pozostali siadając do niego, po nie całych pięciu minutach śmiali się w najlepsze, tylko nie on. Co jakiś czas zerkali w jej stronę, ona wtedy udawała, że skrobie coś na pergaminie. Wybuchnęli gromkim śmiechem. Nie wytrzymała wstała od stołu i wyszła z Sali trzaskając przy tym drzwiami. Na chwilę ich śmiechy przygasły każdy patrzył wyczekująco w Jamesa, który pod presją przyjaciół założył na siebie pelerynę niewidkę i poszedł za nią.
                Szła w stronę lochów, powtarzając w myślach składniki do odpowiednich eliksirów. Już chciała skręcić w stronę odpowiedniej klasy kiedy ktoś wpadł na nią z głośnym hukiem. Echo poniosło się po całych lochach.
- Uważaj jak chodzisz. – Od razu rozpoznała ten jadowity syk.
- Ja, to może ty raczysz zerknąć na coś, poniżej czubka twojego nosa ?!
- Radzę ci, nie zwracaj się tak do lepszych od siebie.
- Lepszych? Poważnie ? – Zaczęła się śmiać, Narcyza do tej pory uwieszona na jego ramieniu, sięgnęła do kieszeni, wyjmując różdżkę. Pozostali, w tym Bellatrix i jakiś Ślizgon, którego niezbyt kojarzyła podążyli za nią. Lily nie mając wyjścia wyjęła swoją.
- Nie masz szans, Evans.
- A jednak … wiesz jak się nazywam.  Czuję się wyróżniona.
- Dosyć ! Malfoy, albo się pośpieszysz albo ja to zrobię !
- Spokojnie Bellatriks, i tak nie ma żadnych szans. – już otwierał usta by wypowiedzieć zaklęcie kiedy …. no właśnie kiedy.
- Sectu ...
- Hej , Malfoy!  Może ze mną się pobawisz ?! – Ku nim zmierzał James, tak James Potter. Jak zwykle w dobrym humorze, mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech, szybko jednak przybrała normalny wyraz twarzy wiedząc, że zaraz zrobi się niezbyt śmiesznie, zacisnęła mocniej palce na różdżce.
- Obrońca szlam, jak mogło cię tu zabraknąć. – Malfoy po mimo drwiącego uśmiechu uwieszonego na jego twarzy, wyraźnie się wystraszył, on również zacisnął palce na różdżce. Pozostali wpatrywali się wyczekująco w Malfoya. Milczał.
- Co, mowę ci odjęło ? – Potter był wyraźnie uradowany całą tą sytuacją.
-Skoro się upominasz. Cru…- James był szybszy. – Drętwota ! – Z jego różdżki wyleciał promień światła, ugodził Malfoya, ten na chwilę znieruchomiał i z głośnym trzaskiem opadł na posadzkę. Narcyza od razu podbiegła do Lucjusza, gładząc jego głowę na swoich kolanach. Belatriks wpatrywał się to w leżącego Lucjusza to w Pottera, wciąż stojącego w tym samym miejscu. Owy ślizgon nie przejmował się zbytnio całą tą sytuacją, wynikało to przede wszystkim z tego że chyba jej nie rozumiał. Wpatrywał się tępo w ścianę . Sama Lily stała w bezruchu, w duchu dziękując, że nic się nie stało jej, jak za równo Rogaczowi. W koću Bellatriks mruknęła coś do Narcyzy i chłopaka, niezbyt rozgarniętego i pomogła podnieść Malfoya. Odeszli grzmocąc wzrokiem Jamesa. Zostali sami, wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę. 
         Jak on mógł pomyśleć, że tak po prostu się w niej odkocha. Przecież to niemożliwe, przecież te sześć lat które poświęcił by się do niej zbliżyć nie mogą tak sobie pójść w zapomnienie. Podszedł do niej uśmiechając się w swój "naturalny" sposób, który nie wiadomo czemu nie działał tylko na Evans.
- Oh Evans, już drugi raz w tym roku uratowałem ci życie, może w końcu zasłużyłem na tą randkę? - To zdanie kompletnie zbiło ją z tropu. Czyli nie jest zły, a może tylko udaje? 
- Ty tak na serio, nawet teraz Potter ? 
- Jakbyś jeszcze nie zauważyła to robię to prawie zawsze. A więc ?
- Chyba sobie żartujesz.
- Lily Evans-królowa sarkazmu.
- Po za tym jestem zajęta. - Myślała, że zrani tym Pottera, ten jednak wyszczerzył się w jeszcze większym uśmiechu.
- A więc to prawda, idziesz na randkę z tym półgłówkiem Travisem ?
- Potter, dla ciebie każdy chłopak, który z mną rozmawia to półgłówek i tak, idę z nim na randkę, a tobie nic do tego!
- Czyli Black miał rację. - Nie dał jej nic powiedzieć tylko zniknął za zakrętem prowadzącym do sali. Zabrzmiał dzwonek, uczniowie spływali pod klasę jak woda po rynnie. Lily jako ostatnia dotarła pod salę. Lekcja minęła w przerażająco szybkim tempie, zresztą pozostałe też. U Lily pojawiły się wątpliwości dotyczące randki z Travisem. Cały czas myślała czy będzie w stanie rozmawiać z przyjaciółmi, czy kiedykolwiek Doracs i Emily się do niej odezwą, czy podczas patrolu z Remusem będzie mogła swobodnie z nim rozmawiać ? Może po prostu wykręcić się nie istniejącym dyżurem ? Nie, przecież robiąc to przyzna rację Blackowi. No nic, trzeba pójść na tą randkę i udawać, że się miło spędza czas. 
         Zakończyły się wszystkie lekcje, do spotkania zostały jej dwie godziny. Umówiła się z Travisem, że będzie czekał na nią przed wyjściem na błonia. Wpadła do dormitorium. Chwyciła wcześniej przygotowane ubrania i weszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic i zaczęła suszyć włosy różdżką. Nie zdziwiła się, że w dormitorium nikogo nie ma. Założyła jasne rurki ładnie opinające jej nogi, szarą bluzkę z długim rękawem, rękawy ciasno leżały na jej rękach natomiast reszta luźno układała się na jej ciele. Włosy rozpuściła, pozwoliła im "żyć własnym życiem". Wszystko zrobiła w niecałe 40 minut. Pozostały czas przeznaczyła głównie na krążeniu po pokoju i bicie się z własnymi myślami. W jej głowie ponownie narodziły się wątpliwości. Zrezygnowana spojrzała na zegarek, za piętnaście piąta. Wyszła z dormitorium, włożyła różdżkę do buta sięgającego ponad kostkę i zeszła po schodach. Odruchowo spojrzała w stronę kominka, siedzieli tam wszyscy oprócz Jamesa. Uświadomiła sobie że ma niecałe dziesięć minut i wyszła z pokoju wspólnego. Nawet mnie nie zauważyli. Kierowała się w stronę wyjścia, po drodze mijając pełno uczniów, młodszych, starszych, nauczycieli, pary .... W końcu dotarła do umówionego miejsca, już tam na nią czekał. Na jej widok uśmiechnął się szeroko i podał jej swoje ramię. Odwzajemniła gest i podała mu swoją rękę. 
         Spacerowali po błoniach, rozmawiali, wprawdzie rozmowa przypominała monolog Travisa na temat jego przyszłości, ale Lily dzielnie mu przytakiwała i próbowała słuchać. Po zrobieniu okrążenia wokół jeziora. Travis wpadł na pomysł, który nie byt pasował do profilu prefekta.
- Lily co ty na to? - Travis zatrzymał się stojąc twarzą w twarz z Rudą.
- Hm .. co ? - Przybrał dosyć niemiły wyraz twarzy. Po odliczeniu kilku wdechów uśmiechnął się sztucznie i powtórzył pytanie.
- Przejdziemy się do lasu ? - Nie uwierzyła. Nie uwierzyła by, ktoś taki jak Travis mógł wpaść na taki pomysł.
- Do zakazanego lasu ? - wykrztusiła.
- Tak, to właśnie powiedziałem, chyba, że znasz inny las nie daleko zamku ? 
- Chyba sobie żartujesz, po za tym już się ściemnia i powinniśmy wracać.
- Lily, proszę tylko na chwilę.
- Po co ? 
- Oh, nie udawaj, że nigdy nie chciałaś tam wejść.
Oczywiście, że chciała, ale takie zachowanie kłóciło się z jej naturą. Jednak teraz, ta pokusa była silniejsza, po za tym, był z nią Travis i oboje mieli z sobą różdżki.
- Dobra, ale tylko zobaczyć jak tam jest.
- Świetnie, chodźmy . - Wziął jej rękę i prawie biegiem wprowadził ją na skraj lasu. Szybko odwróciła głowę w kierunki chatki Hagrida. Paliło się tam światło. Obraz rozświetlonej chatki szybko minął Travis z ogromnym zapałem prowadził ją w głąb lasu. Była dziwnie zaskoczona jak Travis pewnie prowadzi ją po lesie. Byli już tak daleko od wyznaczonej ścieżki. Lily nie była w stanie wyrwać się z uścisku chłopaka. Co jakiś czas prosiła go by się zatrzymał, cofnął, puścił ją, a on udawał, że jej nie widzi. Nagle się zatrzymał, puścił jej rękę i ....chyba nasłuchiwał. Lily pocierając nadgarstki również nasłuchiwała. Po kilku minutach usłyszała tędęt kopyt. Przestraszyła się złapała Travisa za ramię. Odepchnął jej rękę i zaczął się cofać. Po chwili za krzaków wyłoniła się sylwetka mężczyzny. Miał włosy do ramion, całkiem pokaźną brodę, małe ... małe rogi, kilka chwil później zorientowała się, że przed nią stoi centaur z łukiem na plecach, nie wiedziała kiedy ale z jednego zrobiło się ich piętnastu. Wystraszona szukała pomocy u Travisa, po którym ślad nie został. Wystraszona sięgnęła po różdżkę, byli szybsi ich strzały były nadziane na łuki. Wpatrywali się w nią z dziwną zawziętością. 
- Nie bądź głupi, to tylko dziecko. - Jeden z nich wyciągnął rękę w stronę drugiego.
- Dziecko, spójrz na nią, to prawie dojrzała kobieta, a Dumbledore nie dotrzymał słowa. - ponownie wycelował w rudą. Kroczyli coraz bliżej, teraz mogła zobaczyć każdy najmniejszy szczegół ich ciała. W myślach próbowała przypomnieć sobie odpowiednią formułkę, na nic. Nic nie przychodziło jej do głowy. Po kilku nastu minutach, które dłużyły się nie miłosiernie, z przeciwległej strony dobiegł szmer, wszystkie oczy zostały zwrócone ku owemu drzewu. Wyszedł ogromny czarny pies, na głowie miał ... szczura. Nerwowo chodził mu po głowie, z drugiej strony wyszedł jeleń. Z dziwną zawziętością wpatrywał się w Lily. Spojrzeli na siebie, cała trójka kiwnęła głowami i ponownie zaszyła się w otchłań lasu. Rudowłosa pokładała taką wielką nadzieję, że te zwierzęta jej pomogą. Nie długo trwały jej rozmyślenia, z każdego widocznego jej punktu, wyłaniały się snoby światła ona sama została ugodzona jednym z nich. Jednak to nie było jakieś zaklęcie śmiercionośne ani rozbrajające, to była w pewnym sensie ochrona przed pozostałymi zaklęciami. Wszędzie było słychać wrzaski i tupot centaurów. Z każdego możliwego miejsca słychać było wrzaski. Jeden z nich był głównie skierowany do niej. 
- UCIEEEKAJ !!! - Gdzieś słyszała ten głos. Gdzieś? Dobrze go znała. Po tych słowach ruszyła w stronę wcześniej nie zauważalnej ścieżki. Biegła po mimo bólu rosnącego z każdą sekundą, na całym ciele miała liczne rozcięcia, jej bluzka była cała w krwi, a włosy posklejane. W pewnym momencie potknęła się o wystający korzeń. Upadła z głośnym trzaskiem, poczuła, że ochrona wcześniej wyczarowane momentalnie znika. Nie potrafiła się podnieść, ból przeszywał każdy centymetr jej ciała. W końcu opadła na mokrą od wilgoci, ziemię. Poczuła, że ktoś ją podnosi, poczuła silne ramiona, poczuła jej tak dobrze znany zapach. Nie mogła zobaczyć kto był jej wybawcą, powieki były nie wyobrażalnie ciężkie. Co jakiś czas słyszała, przepełnione błagalnym tonem, głos. 
- Proszę ... Lily, nie opuszczaj mnie. - zrozumiała, niósł ją James. 

Zaklęcie cooloportus* - zaklęcie, które powoduje szczelnie zamykanie drzwi jak i okien. Nie ma żadnego zaklęcie które było by w stanie otworzyć drzwi bądź okno wcześniej zaczarowane przez to zaklęcie.

- I znowu dramatyczny koniec. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Co do notki, specjalnie użyłam tylu powtórzeń, by nadać jakiegoś klimatu. Mam nadzieję, że to się sprawdziło. Chciałabym też dodać, notki z charakterem " James całym sercem kocha Lily" na jakiś czas znikną, nie licząc tej i kolejnej. Mam w planach dosyć wielkie kłótnie pomiędzy nimi, które w przyszłości doprowadzą do budowy pewnego uczucia ... Jednak możecie się spodziewać spektakularnych wydarzeń. Jak zwykle, z resztą, zapraszam do polecania bloga, obserwowania go i czytania, to przede wszystkim.

 - Kath



sobota, 15 września 2012

Nie chciał już jej kochać.


Był zimny poranek, większość Gryfonów była pogrążona w głębokim śnie, ale nie rudowłosa. Lily od ponad 20 minut ponownie próbowała zasnąć, bezskutecznie. Zrezygnowana wstała i wzięła szybki prysznic, postanowiła pójść na wcześniejsze śniadanie.  W pełni gotowa, nastawiła budzik dla reszty i opuściła dormitorium. Schodząc powoli do pokoju wspólnego, zauważyła, że na kanapie przed kominkiem „ktoś” leży. Z czystej ciekawości zbliżyła się do tego „kogoś”. Tym „kimś” okazał się, nie kto inny jak rozczochraniec. Jego okulary zsunęły mu się na sam czubek nosa, koszula była wymięta, a krawat ledwo się trzymał pod kołnierzem. Wokół niego walały się sterty pergaminów, kałamarzy, butelek po kremowym piwie, opakowania po fasolkach wszystkich smaków. On sam ledwo trzymał się na krawędzi kanapy. Lily przypatrywała się czarnowłosemu chłopakowi, wpadła w pewien trans, po mimo jego zamkniętych oczu. Nie mogła się oderwać od widoku jego twarzy, wyglądała tak spokojnie, wprost uroczo. Skarciła siebie za takie myślenie, ale wciąż się mu przyglądała. Patrzyła na jego pełne usta, które teraz wykrzywiały się w lekki uśmiech, jego prosty nos. Dopiero mocny trzask cudzych drzwi ją ostudził. W tym samym momencie James przekręcił się na bok, w ten sposób spadając z kanapy. Lily zrobiła mały krok w tył, i zaczęła się śmiać.
- Aua … - wstając złapał się za żebra, a raczej próbował się złapać. – Tak, tak niezwykle zabawne. – Nie zdawał sobie sprawy kto przed nim stoi, dlatego też powiedział to trochę oschle. Lily jednak nie zauważyła jego tonu, i tłumiąc śmiech pomogła mu wstać.
- Dzięki.
- Tak, tak nie ma za co.- Dopiero teraz zobaczył że przed nim stoi zielonooka osóbka.
- Lily ?! – lekko zdezorientowany nazwał ją po imieniu.
- Potter, a jednak znasz moje imię.
- Och, Evans takiego imienia się nie zapomina. – mówiąc to zaczął się szczerzyć i czochrać włosy. Pomimo jego niechlujnego wyglądu, całościowo prezentował się całkiem przystojnie.
- Daruj sobie i ogarnij tu trochę.
- Ach tak, racja.
- Co to w o gule jest ? – pytając schyliła się i podniosła kilka pergaminów.
- Strategie, nie wiem czy wiesz, ale jestem nowym kapitanem naszej drużyny, bo ten tępy Diggroy skończył szkołę.
- Wcale nie jest tępy.
- No może, przy tobie nie, bo się do ciebie zalecał. – mówiąc to mina mu trochę zrzedła, nie wiadomo czemu , ale Lily zrobiło się mu trochę szkoda. Jednak to co powiedział było prawdą, kiedy była na piątym roku, Diggroy na każdym ich „przypadkowym” spotkaniu, prosił ją o wspólne wyjście do Hogsmade, ta jednak zawsze potrafiła znaleźć dobre wytłumaczenie. Po prostu nie widziała większej potrzeby spędzania z nim czasu. Z czego Rogacz bardzo się cieszył. Diggory i Potter nie byli jedynymi chłopakami uganiającymi się z Rudą, większość Gryfonów i Krukonów, chciało spędzać z nią więcej czasu. Przez jej popularność wśród koleżanek zanikła. Ona sama nie bardzo rozumiała dlaczego się za nią uganiają.
- Jak uważasz.  Żegnam. – To mówiąc odeszła w stronę portretu. – Ogniste Królowe.
Przeszła przez portret, cały czas zastanawiając się nad rozmową, była to pierwsza taka wymiana zdań bez żadnych kłótni, przezwisk, wrzasków. Może to przez to, że nie powiedział tego swojego „Umówisz się z mną Evans ?” i po raz pierwszy nazwał ją Lily, nie licząc pierwszych dni ich znajomości. Lily w osamotnieniu przemierzała korytarze, w końcu natrafiła na drzwi do wielkiej Sali. Pchnęła je i weszła do pomieszczenia. Niebo było pochmurne, a przy stołach siedziały pojedyncze grupki. Tylko przy stole nauczycielskim nikogo nie było. Spojrzała na stół Krukonów, zauważyła że przy jednej z grup siedzi prefekt, entuzjastycznie pomachała mu ręką, ten widząc gest uśmiechnął się szeroko. Rudowłosa lekko się zarumieniła, usiadła przy swoim stole i zaczęła pochłaniać owsiankę. Przy stole Slytherinu, tymczasem siedział Snape, ukryty pod warstwami książek, zaciskał pięści, aż się gotował ze złości. Przecież ten typ perfidnie zarywa do Lilki, kolejny Potter. Dupek. Nie wytrzymał wyszedł z Sali, pozostawiając podręczniki i kociołek. Trzasnął drzwiami, na tyle głośno by każdy kto znajdował się w Wielkiej Sali to usłyszał. Kierował się ku lochom, mijał wiele uczniów,  w tym grupę roześmianych szóstoklasistów, którzy nawet go nie zauważyli.

- Dobre Black. – Dorcas z trudem powstrzymywała śmiech i z jeszcze większym wypowiedziała to zdanie.
-Dziękuję, dziękuję. – Stali już przed wejściem do Sali, każdy coraz ciszej rechocząc. Tylko James nie był wzruszony kawałami Syriusza.   Od rana był jakiś dziwnie zadowolony. Żeby oni tylko wiedzieli . Black pchnął drzwi przepuszczając Emily i Dorcas, którą obdarzył zniewalającym uśmiechem. Remus pokręcił oczami na znak odrazy.
- Patrzcie siedzi Lilka . –Emily wskazała palcem na rudowłosą, która była wciągnięta przez Proroka. Nawet nie zauważyła, że do Sali weszli Huncowci i jej przyjaciółki. Remus jako pierwszy podszedł do niej, siadając po je prawej stronie.
- Jest coś ciekawego ?!
- Na Merlina Remus, nie strasz mnie tak więcej. Nie, nic nie ma.
- Kiedy wyszłaś ? –Tym razem Emily znienacka usiadła po jej lewej stronie , patrząc na nią wyczekująco.  – Jak jeszcze spałyście, ja nie mogłam spać . – Tu rzuciła szybkie spojrzenie na Jamesa.  Który odruchowo poczochrał swoje włosy. Rozmowa dalej się nie kleiła, każdy zajął się swoim śniadaniem. Lily, która skończyła swoją porcję owsianki, powoli wstawała od stołu.
- Na razie. – W zamian dostała tylko huncwockie spojrzenie Jamesa i jakiś pomruk , który brzmiał trochę jak „dozobacznia” . Skierowała się  w stronę wyjścia.
- No idź, bo ci ucieknie. – Dorcas oderwała się od swojej porcji jajecznicy. Może mało kto wie, ale James zawsze po wspólnych posiłkach czy kłótniach, zakładał na siebie pelerynę i śledził Lily. Ta, często szła w stronę sowiarni, albo wieży astronomicznej. Tam właśnie chodziła nerwowo w kółko, albo cicho popłakiwała. Gdy płakała, zawsze żal po kłótni gwałtownie pękał u Jamesa i niby przypadkiem wchodził w miejsce gdzie była Ruda. Przepraszał ją, a potem delikatnie przytulał, co Lily skrycie lubiła. James nałożył na siebie pelerynę i wyciągnął z torby Łapy kawałek jakiegoś pergaminu. Szybkim krokiem kierował się ku wyjściu. W tym samym momencie Lily otwierając drzwi wpadała na kogoś.
- Och przepraszam, nie widziałam Cię.
- To ja nie powinienem stać przed drzwiami. – Teraz zauważyła, że przed nią stoi prefekt Krukonów. Travis Smith.
- Travis ? Nic ci nie jest ?
- Nie wszystko w porządku, a ty ?
- Ja ? To ja na ciebie wpadłam, nie, nic mi nie jest.
- Idziesz na Transmutację ? Mamy razem.
- Tak, faktycznie.
W drodze do odpowiedniej Sali, całkiem miło im się gawędziło. Dopiero przed wejściem do klasy, Lily zadała pytanie, które krążyło jej po głowie.
- Na kogo właściwie czekałeś  ? – Travis lekko zakłopotany, odpowiedział nieco łamliwym głosem.
- Szczerze ? Czekałem na ciebie…
- Na mnie ? – Lily zdziwiona faktem, że najprzystojniejszy Krukon się nią interesuje.
- Tak, na ciebie.
- Ale dlaczego ?
- Naprawdę chcesz wiedzieć ? – Lily pokręciła twierdząco głową.
- Od piątej klasy, kiedy to zaczęliśmy się przyjaźnić, bo można to nazwać przyjaźnią, prawda – nie czekał na odpowiedź, ciągnął dalej- zaczęłaś mnie interesować, nie jako przyjaciółka, ale jako potencjalna dziewczyna, jeśli wiesz co mam na myśli. Od dawna chciałem się z tobą umówić, ale zawsze ten Potter mnie wyprzedzał. Dlatego, teraz kiedy jesteśmy sami, chciałbym cię zaprosić na randkę, cotynato? – Lily zamurowało, Travis, ten Travis o którego zabijają się dziewczyny chce się z nią umówić. Przecież, to nic złego, czemu nie ?
- Tak, pewnie.
- To może jutro o 17 ?
- Ok, mi pasuje. – Uśmiechnęła się nieśmiało. Nie długo trwała ta błogość, bo poczuła jak ktoś ciągnie ją za rękaw. Odwróciła się i zobaczyła Dorcas. Przesłała Krukonowi przepraszające spojrzenie i została zaciągnięta to pustego korytarza.
- Słucham ? – Dorcas nerwowo zaczęła stukać butem.
- O co ci chodzi ?
- Dlaczego się do siebie szczerzyliście, ty i Travis Smith, och nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi.
- No bo, onsięzmnąumówił.
- Co ty tak mamroczesz?
- Umówił się z mną !
- Żartujesz sobie . – Lily nie takiej reakcji oczekiwała, jej przyjaciółka stała jak wryta.
- Nie ciszysz się ?
- Lily, ty tak na poważnie, pomyśl jak się czuje teraz James. Od sześciu lat próbuje się z tobą umówić , zresztą nie tylko on, tysiące razy go odrzucałaś, a teraz umawiasz się z pierwszym lepszym gościem.
- Dorcas, po pierwsze od kiedy stajesz po stronie James’a, on umawiał się setkami jak nie z tysiącami dziewczyn, a ja nie mogę się spotkać z kimś kogo naprawdę lubię ?
- Lily, nie rozumiesz James to robił by wzbudzić w tobie zazdrość .
- Wiesz, co Dorcas, myślałam że będziesz się cieszyć. – Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Medowes leżała by teraz martwa. Lily nie chciała dalej ciągnąć kłótni, odeszła w stronę klasy. Co działo się dalej z Lily, czy Dorcas- nie jest istotne.
                James, stał jak wryty, jego serce pękło na milion kawałeczków, miłość jego życia, właśnie umówiła się z kimś innym.  Z kimś z kim się przyjaźnił. Nie sądził by Lily mogła go tak zranić. Już nie chciał nią uganiać, nie chciał jej wyznawać miłości, nie chciał z nią spędzać czasu, nie chciał jej widzieć, słyszeć, nie chciał już jej kochać.

Trochę dramatyczne zakończenie, ale cóż zrobić, jednak nie martwcie wszystko się jakoś ułoży, przecież  w przyszłości wezmą ślub, prawda ? Notka jest krótsza od poprzedniej, ponieważ pisałam ją w pośpiechu, co też przekłada się na jej jakość. Jednak to nie zmienia faktu, że chcę by była komentowana. Serdecznie zapraszam do obserwowania bloga, komentowania, no i rzecz jasna, czytania.
- Kath

piątek, 7 września 2012

„Lily, ja.. ja przepraszam.”


1 września – dzień długo wyczekiwany przez śpiącą  teraz Rudowłosą Pani Prefekt. Dzień wcześniej, dokładnie spakowana, z dokładnym planem w głowie, pełna entuzjazmu i podniecenia, z ogromnym trudem zasnęła, wcześniej rozmyślając, jak bardzo zmienili się jej przyjaciele, a w szczególności pewien nadzwyczaj pewny siebie rozczochraniec. Skarciła siebie w myślach za to że w ogóle pomyślała o tych jego pełnych blasku orzechowych oczach, które za każdym razem wciągały  ją w trans , z którego z ogromnym trudem się wybudzała. Po dłuższej walce z samą sobą zasnęła. Nie zdając sobie sprawy że szósty rok będzie dla niej nie dość że burzliwy to nie możliwie szczęśliwy. O 7:30 znienawidzony przez Lily budzik niemiłosiernie zaczął przypominać o swoim istnieniu. Lily z lekkim rozdrażnieniem usiadła na łóżku. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że dziś zaczyna swój szósty, przedostatni rok w Hogwarcie. Nie tracąc ani minuty dłużej wzięła wcześniej przygotowane ubrania i przed Petunią wślizgnęła się łazienki, po niecałych 20 minutach wróciła do pokoju w pełni gotowa, chciała  sprawdzić po raz ostatni czy wszystko spakowała, jednak nie zdołała otworzyć kufra kiedy przez okno próbowała się dobić śnieżnobiała sowa , którą Lily na jej nieszczęście znała. Sowa należała do Jamesa Pottera. – Oh, naprawdę teraz ?. Nie mając wyboru wpuściła sowę do swojego pokoju , ta jak na zawołanie wysunęła swoją nóżkę, co jak co, ale teraz się tego nie spodziewała, choć w głębi duszy czuła ogromne podniecenie za każdym razem kiedy James Potter przysyłał jej listy.
Droga, Lily !
Tak, wiem, nie spodziewałaś się od mnie listu. Zwłaszcza teraz, ale zanim rozedrzesz ten list, jak pozostałe, chciałbym Ci życzyć udanego szóstego roku. Choć pewnie sądzisz że z moim udziałem nie będzie taki wspaniały, to możesz się mile zaskoczyć. A i takie małe pytanko … Umówisz się z mną ?
Twój, James.

- On jest chyba nie poważny ?! Mile zaskoczyć ?! –Ta myśl całkowicie przysłoniła pozostałe, jednak tak naprawdę czuła lekkie podekscytowanie. Co to będzie ? Zapominając o ostatnim sprawdzeniu kufra, zeszła na dół gdzie zabrała się cała rodzina, krzątająca się po kuchni pani domu nie zauważyła kiedy jej młodsza córka usiadła przy stole.
- Mamo co na śniadanie ? – zapytała jej zielonooka córka. ‘
- Oh, Lily nie strasz mnie tak więcej !
- Przepraszam , a więc co z tym śniadaniem ?
- Ah tak, śniadanie .. hm, tosty ?
- Z dżemem !
Lily ignorując wredne spojrzenia Petunii zaczęła wpatrywać się w swojego tatę, dopiero teraz uświadomiła sobie jaki on jest przystojny, nawet jeśli nosi te swoje okulary. Tak, nawet  jeśli ma rozczochrane włosy.
- O co chodzi ? Czemu się tak na mnie patrzysz ? – Ojciec Lily wysoki dobrze zbudowany, lekko siwiejący, zawsze uśmiechnięty mężczyzna, z lekkim zdziwieniem wpatrywał się teraz z nad gazety pytająco w córkę. – Oh, nic takiego, zagapiłam się .
Nawet nie zauważyła kiedy jej mama podała jej śniadanie. Nie mogąc dłużej poświęcać swojej uwagi tacie, zajęła się swoim tostem. Po nie całych 20 minutach kiedy talerz Lily błyszczał czystością, ojciec rudowłosej oderwał się od wciągającej lektury i z zbyt dużym entuzjazmem zawołał:
- NO. Co gotowa ?!
- Tato, proszę nie krzycz ! I tak, jestem gotowa. Mógłbyś pójść po kufer ?
- Tak, oczywiście  tylko tu się  nie potopcie we własnych łzach ? – Ach, tata i ten jego ukryty sarkazm.
- Ja z chęcią bym kogoś utopiła … - Petunia mściwie popatrzyła się na Lily, która była jedyną osobą słyszalną  to zdanie.
- Petuniu, ja ciebie też bardzo kocham!
- Yhhym.
- No, dobrze chodź tu Lilka. – Pani Evans z już szklanymi oczami podeszła do Lily, nie przeciągając zaczęła ją ściskać, jakby jutro miał nastać koniec świata.
- Mamo, przestań, bo nie dojdę żywa na peron.
- Oj, przepraszam, ale zawsze kiedy wyjeżdżasz mam wrażenie że widzę cię po raz ostatni.
- Przestań, przecież zobaczymy się w Święta.
-No tak, Kocham cię Lily .
- Ja ciebie też mamo.
- No, już dobrze idż bo się spóźnisz, tata już czeka.
- Petunia … - spytała z lekką nutką nadziei.
- Czego ?
- Nie masz mi nic do powiedzenia ?
- Yy, nie .. w sumie to tak, mam ci coś do powiedzenia .
- Tak , a co takiego ?
Petunia teatralnie pokręciła głową jakby nad czymś główkowała. Przestała trzymać wszystkich w napięciu i powiedziała słowa które Lily jakoś zbytnio nie poruszyły.
- Jest jakiś cień szansy że zostaniesz na Święta w tym Hogwardzie ?
- No cóż, lepsze to niż nic, pa mamo, Petunia …
- Tak, tak Pa. – Ostatnie słowo wypowiedziała z takim naciskiem, że gdyby nie fakt, że Lily stała już plecami do niej opluła by jej twarz. Chociaż los tak chciał że to właśnie Lily została obdarzona czarodziejską mocą, a nie ona, to udawała, że wcale ją to nie obchodzi wręcz udaje, że to wszystko to jakiś beznadziejnie kiepski dowcip. Jednak tak naprawdę, żałowała, że nie była na miejscu Lilki, że nie była wyjątkowa.
                Lily po raz ostatni spojrzała na swój dom niczym nie różniący się od pozostałych, i wsiadła do samochodu.  W drodze zamieniła tylko kilka słów z swoim tatą na temat niczego innego jak na temat chłopaków.
- Więc, masz tam jakiegoś chłopaka, co ?
- Tato, po pierwsze nie zaczyna się zdania od „Więc”, a po drugie nie, nie mam.
- A ten James, co był u nas w tamte wakacje ?
- Oh przestań, on się tylko wygłupiał.
- I dlatego poprosił o twoją rękę ?
- Tato, już ci tłumaczyłam, nie wezmę z nim potajemnie ślubu, bo nawet go nie  lubię !
-No, już dobrze, dobrze. Jesteśmy.
Na szczęście ojciec Lily nie ciągnął dalej tego tematu, tylko w milczeniu z dzieciną łatwością wyciągnął kufer  z klatką, w której pohukiwała beżowa sowa Rebekah. Kiedy Lily miała już pod ręką cały swój bagaż, najnormalniej w świecie weszła na dworzec King’s Cross, o dziwo nikt nie zwracał uwagi na dzieci, które ciągnęły  za sobą kufer i klatkę z sową, kotem, albo szczurem lub ropuchą, ludzie po prostu nie bardzo się przejmowali takim zjawiskiem, którego byli częstymi świadkami. Powróciwszy do rudowłosej, szła żwawym krokiem w kierunku przejścia pomiędzy 9 a 10 peronem. Kiedy widniała przed nią żelazna barierka, po raz ostatni przytuliła się do ojca i jak wiatr popędziła w kierunku muru. Zostawiając ojca poza „drugą stroną”, sama skakała z radości wiedząc że za kilka godzin będzie w swoim prawdziwym domu. Poprawiła już tyko oznakę Prefekta Naczelnego i ruszyła na poszukiwanie znajomych twarzy. Co jakiś czas witały się z nią osoby, ale nie potrafiła w nich zauważyć żadnej naprawdę jej bliskiej. Po nie całych 5 minutach bez owocnych poszukiwań, na jej nieszczęście usłyszała znajomy głos :
- Lily?
Dziewczyna z zrezygnowaniem odwróciła się w kierunku rozmówcy.
- Severus.
-Cześć, jak wakacje ?  - Jaja sobie robisz ?
-Chyba sobie żartujesz ? Po tym jak nazwałeś mnie szlamą teraz pytasz mnie o wakacje jakby nigdy nic ?!
- Lily, ja.. ja przepraszam. Ja wiem, głupio wyszło. – Złapał ją za rękę z taką siłą że nie potrafiła wyrwać się z jego uścisku.
- Głupio wyszło  ?! Oh naprawdę, daruj sobie, a teraz mnie puść.
- Lily, nie,  nie puszczę się dopóki mi nie wybaczysz. – powiedział to takim tonem, jakby zaraz chciał kogoś udusić.
- Severus przestań, to boli. – Lily była bliska płaczu.
- Severus! Puść mnie!- Jednak Snap’e pozostawał nieugięty.
- Hej ! – Lily była uratowana, ku nim biegł nie kto innym jak James. Tak, James Potter.
- Nie słyszałeś, powiedziała żebyś ją puścił! – Snap’e jakby od niechcenia puścił rękę Lily.
- W porządku ?
- Tak, dziękuję. – To nie zmieniło faktu, że wciąż pocierała nadgarstek. Jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Przyglądający się do tej pory Snap’e poczerwieniał z zazdrości.
- A więc to tak, wolisz jego ?! – Nie wytrzymał, nie mógł znieść, że ten „bezczelny typ” otacza „jego” Lily ramieniem.
- Nie krzycz na nią. – James już chciał wyciągać różdżkę z kieszeni kiedy, Lily wyrwała się spod jego uścisku i stanęła pomiędzy nimi.
- Przestańcie ! – James widząc, że Lily cała się trzęsie schował różdżkę. Przecież nie chciał by coś się jej stało, prawda ?
- Severus, co się z tobą dzieje ?!
- A więc to ja jestem ten zły ?!
- Mówiłem żebyś na nią nie krzyczał!
Gdyby nie fakt że wokół nas zrobił się dość spory tłum doszło by nie pojedynku na różdżki, ale do zwykłej mugolskiej bójki.
- James, proszę cię chodź . – Rogacz spojrzał teraz Lily, jej oczy zaszkliły się, a ręce nie spokojnie drżą. Chcąc żeby czuła się bezpiecznie otoczył ją ramieniem i poprowadził w stronę wejścia do pociągu. Z dala było jeszcze usłyszeć  głos Snap’e.
- Lily dokonałaś wyboru, pożałujesz tego! – Lily była bliska płaczu, jednak szła dalej z podniesioną głową, nie zważając na te wszystkie spojrzenia i szepty. Pozwoliła by James poprowadził ją do pociągu, o dziwo w ogóle jej to nie przeszkadzało.
- Dzięki. – dodała po chwili ciszy.
-Co, ach tak nie ma za co.
- Nie, jest. Gdyby nie ty Snape’e  oderwał by mi  dłoń.
- W takim razie skoro ocaliłem twoją dłoń, może zgodzisz się na randkę? – a już myślała że da jej chociaż dzisiaj spokój. Cóż, nadzieja matką głupich.
- Oj, chciałbyś Potter, chciałbyś.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – powiedział to tak ciepłym i troskliwym tonem, jak nigdy wcześniej.
- Dobra, dobra, gdzie jest reszta ?
- W naszym przedziale. – Cała „grupa” siedziała od początku zawsze w tym samym  przedziale- na samym końcu -  z tego też powodu, wszyscy inni nawet ci starsi, ustępowali przedział  znanej na całą szkołę paczce. Z tego przedziału można było słyszeć najgorsze kłótnie jak i najgłośniejsze śmiechy.
Kiedy już znajdowali się dwa przedziały od końca Lilka zatrzymała się zadając pytanie.
- Skąd w ogóle wiedziałeś gdzie jestem ?
- Ja, khm- odchrząkną .
- Ty co?
- No  po prostu , długo nie przychodziłaś więc zacząłem się za tobą rozglądać, a że wcześniej widziałem jak Smerakus czatował na ciebie przy barierce …
- To poszedłeś w tym kierunku, rozumiem. – Co jak co ale, Lily poczuła się dziwnie przyjemnie.
- Chodź już, bo pomyślą że nas porwali. – W trochę lepszych nastrojach skierowali się w stronę pozostałych.Tak więc przeszli kilka kroków kiedy znaleźli się przed wejściem  do przedziału. James udając dżentelmena przepuścił Lily pierwszą,  przy okazji obdarzając ją „tym” uśmiechem, ta zamiast odwzajemnić uśmiech pokręciła tylko oczami. Nawet nie usiadła kiedy ku niej zostały rzucone pytania.
- Lily, co tak długo ? Oh, jak tam wakacje ?- Potok z ust Emily Norton był nie zatrzymania. Lily nie miała szansy odpowiedzieć tylko się uśmiechnęła, ale i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów- ku niej zostały rzucone kolejne, tym razem od jej najlepszej przyjaciółki - Dorcas Medowes.
- Czemu tak rzadko pisałaś, mam nadzieje że masz na to dobre wytłumaczenie ? – Dla Dorcas dobre wytłumaczenie to tematy związane tylko i wyłącznie z wakacyjnym flirtem.
- Oj, dajcie dziewczynie usiąść. – Syriusz Black do tej pory przyglądający się z rozbawieniem, odezwał się nie po to aby wypowiedzieć jakieś bezsensowne zdanie, ale po to aby stanąć w obronie Rudej.
- Black, stanął w mojej obronie, cóż za zmiana.
- Oh przestań, rumienię się … - na te słowa wszyscy zaczęli się niesamowicie głośno śmiać.
- Ach, więc skąd ta pozytywna zmiana, panie Black?
- Oj, Ruda, Ruda nie którzy po prostu się zmieniają . – Tu znacząco spojrzał na Rogacza, który uśmiechnął się ukazując swoje nad zwyczaj białe zęby. – A więc to tak Łapa pomaga Rogaczowi, tak rzeczywiście to będzie niezapomniany rok. Wszyscy zajęli swoje miejsca, w ten sposób, że Ruda wylądowała przy oknie koła Pottera.  Co nie było takie złe,  bo całkiem normalnie się z nim rozmawiało. Po nie całych 2 godzinach przyszedł na czas na patrol, razem z Remusem wydostali się z hałaśliwego przedziału. Patrol miną całkiem normalnie, jedynym minusem był fakt, że po patrolu było posiedzenie prefektów, które musiała poprowadzić zielonooka.
- Jesteśmy już wszyscy, dlatego musimy już zacząć, bez przeciągania, tu macie grafik patroli, listę zakazanych produktów ze sklepu Zoonka, a i regulaminy, powieście to w pokoju wspólnym. Macie jakieś pytania? Rozejrzała się po pomieszczeniu i tylko jedno ręka widniała w górze. Ręka Malfoya.
- Ja mam jedno. – Powiedział to z takim obrzydzeniem jakby rozmawiał z śmieciem.
- Tak, Malfoy. – Wypowiedzenie tego zdania dla Lily było dosyć trudne, zważywszy na ton jakim posługiwał się Lucjusz.
- Dlaczego, taka szlama jak ty została prefektem naczelnym ?– Tak naprawdę, nie chciał dowiedzieć się „dlaczego”, po prostu miał nie wymowną chęć zrównać Lily z błotem.
- Co ty powiedziałeś, Malfoy ? – Do tej pory spokojnie siedzący Remus, aż kipiał ze złości.
- To co usłyszałeś, chyba że masz problemy ze słuchem ? – Na jego twarzy zagościł drwiący uśmieszek.  Remus nie wytrzymał wyciągnął różdżkę. Jednak zielonooka w porę go opamiętała.
- Nie warto, Remus.
- Ale, Lily …
- Nie warto, chodź . To już koniec spotkania.
Pozostali prefekci innych domów nie byli zdziwieni zachowaniem Malfoya, a ni tym, że Lily nie bardzo obchodziło zdanie Lucjusza. Malfoy jako pierwszy opuścił przedział prefektów, razem z jakimś innym ślizgonem. Lily razem z Remusem zaraz po nich. Reszta podróży minęła w świetnej atmosferze.  Gdy wychodzili Lupin razem z Evans musiał zagonić pierwszoroczniaków  do Hagrida, bo większość z nich bała się tego wielkiego i włochatego pół-olbrzyma, a pół-człowieka.
- Pirszoroczni, Pirszoroczni do mnie !
- No, już idzie do niego, nic wam nie zrobi.
- Ale jak, mnie połknie ? – Takich pytań było więcej niż kiedykolwiek.
- Oh, oczywiście, że was nie połknie. Hej wy !!! – Nie daleko powozów dla pozostałych roczników, stała grupka chłopców którzy właśnie chowali sobie pod szaty łajno-bomby. Lily podbiegła do nich zanim ci uciekli.
- Z skąd wy to macie ? Co ?
- Nie twój interes. – Najwyższy z nich był bardzo podobny do kogoś kogo już wcześniej gdzieś poznała.
- Oj, żebyś wiedział, że mój ! Skąd to macie ?!
- Od nich. – Najgrubszy z nich wskazał na dwójkę szczerzących się teraz chłopaków. Na Pottera i Black’a.
- Remus ! Weź od nich wszystkie łajno -bomby, ja muszę coś załatwić.
- Dobra. A wy … - dalej nie słyszała szła teraz w stronę, wyraźnie uradowanych całą tą sutyacją chłopaków.
- Wy macie coś z głową ?
- Oh Liluś, nie denerwuj się. My po prostu doszliśmy do faktu że szósty-przed ostatni rok powinien być… hm spokojniejszy.
- Spokojniejszy ?!
- Ruda, pomyśl. Kiedy skończymy ten rok szkolny nasze miejsca ktoś musi zająć, dlatego rekrutujemy nowych Huncowców.
- Jesteście nie normalni, kto by chciał być taki jak wy ?!
- Hm, niech pomyślę .... - Syriusz udawał że się zastanawia, następnie spojrzał na Jamesa i oboje odpowiedzieli.
- Wszyscy !
- Tak, rzeczywiście.
     Oboje uśmiechnęli się tym swoim sposobem. Zrezygnowana Zielonooka, zerknęła jeszcze przez ramię i odeszła w stronę powozów. Siedziała razem z grupą krukonów z siódmego roku. Po dotarciu do zamku, odesłała nowicjuszy profesor McGonagall, a sama udała się na ucztę powitalną. Usiadła koło Dorcas i Emily, zmierzyła szybko Huncowców gromkim spojrzeniem. Ci jednak wciąż się szczerzyli. Po chwili do stali wtargnęła profesorka wraz z przerażonymi pierwszoklasistami, no może nie wszyscy byli przerażeni. Jedynymi uczniami po, których nie było widać strachu była grupa owych "przyszłych Huncowców". Po kolei każdy z nich siadał na stołku i nakładał tiarę przydziału, a ta krzyczała nazwę jednego z domów. Lily jednak nie śledziła przebiegu tego całego wydarzenia,bo jakiś czas temu odpłynęła, wpatrując się w niebo, dzisiaj było wyjątkowo przepiękne, choć zawsze było magiczne, dziś było nadzwyczajne. Dopiero po jakimś czasie z zamyśleń wyrwała ją Dorcas.

- Lilka! Ziemia do Lilki!
-Oh, przepraszam odpłynęłam.
- No widzę właśnie, jest już jedzenie . 
Faktycznie, dopiero teraz się zorientowała, że na stole pojawiły się wszelkie jej znane potrawy. Dopiero pod koniec uczty zauważyła nowych Gryfonów, wśród nich była grupa "małych Huncowców". Nie tracąc czasu zaprowadziła pierwszoroczniaków do pokoju wspólnego, tłumacząc im po drodze wszystkie zwyczaje i zasady. Dopiero o godzinie 11 udało jej się dopchać do łazienki. Jednak z zaśnięciem nie miała żadnego problemu.






- Buhahah. Pierwszy rozdział. I jak ?! Trochę się napisałam, nie powiem. Bardzo się cieszę, że tyle osób komentowało odwiedzało i obserwowało. Mam też nadzieję, że będzie was więcej. No cóż, ale to tylko plany na przyszłość. Tak, więc nie przeciągając, wyraźcie swoją opinię na temat notki, w razie jakichkolwiek problemów piszcie do mnie na e-mail. lily-evans-and-james-potter-pl@gmail.blogspot.