niedziela, 28 października 2012

"Ty naprawdę ją kochasz."

Na samym początku, przepraszam. Na prawdę przepraszam ! Od ponad miesiąca nie dodawałam notki. Jest to spowodowane głównie brakiem organizacji i nawałem obowiązków. Nie mogłam ustalić kiedy najlepiej dodawać notki, ponieważ moi nie normalni nauczyciele od dodatkowych zajęć nie są zbytnio ogarnięci, ale teraz kiedy mam ustalony grafik, mogę wreszcie systematycznie dodawać notki. Będą pojawiać mniej więcej w piątek wieczorem, czasem z nie wielkim poślizgiem czasowym, czyli sobota-niedziela.
Druga sprawa polega na planach związanych z tym blogiem. Nie ukrywam, posiadam tak owe, jeden z główniejszych opiera się na stworzeniu ankiety, w której będziecie mogli przesądzać losy naszych bohaterów, jednak istnieje pewien haczyk, warunkiem takiej ankiety jest pojawienie się co najmniej czterech komentarzy. Każdy komentarz, każde wejście i każdy nowy obserwator przyprawia mnie o przyjemne dreszcze podniecenia. Każdy bloger, nawet ten mało doświadczony (w tym ja) czerpie nie wymowną przyjemność z widoku, jakim jest komentarz. Dlatego jeśli pod dzisiejszą notką pojawią się, wcześniej wspomniane, komentarze, na 100% pojawi się ankieta, a teraz zapraszam do lektury!




Od ponad tygodnia, dzień w dzień robił to samo. Na wpół żywy wstawał wcześnie rano, ledwo wyciągając ubrania z szafki się ubierał, nie przytomnie wychodził na śniadanie, ledwo podnosząc widelec brał kawałki jedzenia do ust, bez otoczki przyjaciół kierował swoje kroki do skrzydła szpitalnego. Tam, ledwo otwierając drzwi podchodził do najmniej widocznego punktu, gdzie leżała jego nie przytomna ukochana. Każdego dnia wyglądała jeszcze gorzej. Jej cera przybrała szarawy kolor, jej włosy jakby wyblakły, pod oczami pojawiały się cienie zmęczenia, całe jej ciało straciło na wadze przez nie pobieranie pokarmu, ogólnie wyglądała jak swój cień, niczym nie przypominała żywej, pełnej życia rudowłosej Pani prefekt. Widok prawie martwej osoby, którą darzy się olbrzymim uczuciem tworzy ogromną dziurę w sercu, psychika powoli się zapada, a życie przypomina pasmo nieszczęść. Nic nie przysparza tyle bólu, nic nie jest równie przygnębiające. Tak właśnie się czuł, nic nie sprawiło by się choć raz uśmiechnął, odezwał, spojrzał. Nic. W końcu przyjaciele dali sobie spokój i pozwolili by przeżywał to na swój sposób. W prawdzie wszyscy byli innymi osobami niż przed wypadkiem, ale nikt nie czuł się tak samo podle co James. Dręczyły go wyrzuty sumienia, cały czas powtarzał sobie, że gdyby jej nie zatrzymał może to wszystko potoczyło by się inaczej...
Stanął przed kilu metrowymi białymi drzwiami. Pchną obiema dłońmi. Stanął na progu wielkiego pomieszczenia. Do nozdrzy uderzył ostry zapach eliksirów, których nie był w stanie rozróżnić. Cóż, nigdy nie był dobry z eliksirów. " Ona by wiedziała". Przeszło mu przez myśl. Powolnym krokiem mijał perfekcyjnie pościelone łóżka. Nie zauważył pielęgniarki zmierzającej w jego stronę, zauważył ją dopiero gdy była w odległości dwóch metrów. Na jej twarzy wymalowany był szeroki uśmiech, co było dziwne zważywszy na powagę sytuacji w jakiej wszyscy byli pogrążeni. Jedynym powodem by mogła tryskać optymizmem było poprawienie się stanu Lily. Wiedział co oznacza pogodny nastrój Pani Pomfrey, niemal skacząc podbiegł do łóżka. W żadnym stopniu nie przypominała osoby nie przytomnej od tygodnia. Wrócił jej  dawny blask, jej włosy ponownie stały się promienno rude, na policzkach widniały zdrowe rumieńce, a cera wróciła do poprzedniego stanu. Usiadł na "jego" stołku, który był jego stałym towarzyszem, i pochwycił lekko kościstą rękę Rudej. Biło od niej przyjemne ciepło, które czuł za każdym razem kiedy stawał koło niej w promieniu kilku metrów. Patrzył się przez dłuższą chwilę na jej profil. W sumie robił to prawie zawsze, ale dzisiaj sprawiało mu to niepohamowaną radość. Tę chwilę błogiego stanu przerwała mu pielęgniarka.
- Dzisiaj, najpóźniej jutro rano, powinna się obudzić. - To wypowiedziawszy poprawiła poduszkę pod głową Zielonookiej i odeszła do gabinetu, trzaskając lekko drzwiami. W tym samym momencie to skrzydła szpitalnego wparowali pozostali. Na czele stała Dorcas, która najszybciej dotarła do łóżka. Na sam widok zdrowej, no może nie w pełni zdrowej, Lily uśmiechnęła się jakby te dni przepełnione strachem i rozpaczą nigdy nie miały miejsca. W jej ślady poszli pozostali, brakowało tylko Emily...
- Dziś się obudzi. - Jako pierwszy przemówił James.
- Oh ... - Tylko tyle mieli do powiedzenia. Każdy, nawet Peter, który właśnie zajadał się pasztecikami, napawał się tą chwilą szczęścia. Powoli zaczynali tracić wszystkie nadzieje, wiedzieli co może się stać, gdy czarodziej jest długo nie przytomny, podejrzewali nawet najgorsze. Jednak James, nie tracił nadziei, po prostu nie wyobrażał sobie swojej egzystencji bez Rudowłosego stworzenia, bez tych wszystkich wrzasków, kłótni, on naprawdę sądził, że to wszystko ma jakiś ukryty sens, że to wszystko jest potrzebne, żeby na końcu mogli mieć tego wszystkiego dość i być nareszcie razem.
- James chodź, chociaż dzisiaj pójdź na lekcje. - Remus trochę mniej zmęczony  próbował nakłonić Pottera do jak najnormalniejszych zachowań, by odciągnąć go od Lily.
- To bez sensu i tak tu zostanie... - Black był chyba jedynym, który ostatnio zachowywał się przyzwoicie normalnie.
- No nic, idziemy, mamy transmutację. - Cała czwórka opuściła skrzydło szpitalne i kierowała się w stronę sali McGonagall. James natomiast jedną ręką gładził policzek Lily, a drugą trzymał ciepłą rękę Rudowłosej.

- Dobrze, dobrze, siadajcie. - Pani profesor, podobnie jak całe ciało pedagogiczne, bardzo przejęła się chorobą panny Evans. Nie mniej jednak, zachowywała surową postawę i zachowania godne opiekunki Gryffindoru.
- Dziś zajmiemy się transmutacją naszych włosów, jest to jeden z główniejszych czynników transmutacji całego ciała. Przede wszystkim będziemy zmieniać ich kolor, długość i gęstość. Dobierzcie się w pary. Ruch i formułkę zaklęcia znajdziecie na tablicy. - Zrobiła płynny ruch różdżką w kierunku tablicy, a na niej pojawił się szczegółowy proces zmiany włosów.
- Black, ty idioto, skup się ! - Jako iż, Lily nie mogła być na lekcjach, a Pan Potter nie raczył zaszczycić nauczycieli swoją obecnością, to Dorcas musiała męczyć się z Syriuszem. W tym momencie, Black rzucał zaklęcia na Krukona, któremu jakimś dziwnym trafem nie udawały się zaklęcia.
- Panno Meadowes!
- Tak, tak, przepraszam. Dobra Black, mógłbyś ruszyć swój tyłek i zrobić coś pożytecznego ? - Ostanie zdanie dodała ciszej by psorka ich nie usłyszała.
- Mógłbym, ale nie chcę. Bo widzisz jeżeli jakimś cudem ruszę się z tej jakże wygodnej pozycji, istnieje prawdopodobieństwo, że sobie coś zrobię. Sama widzisz wolę nie ryzykować. - To powiedziawszy uśmiechnął się zalotnie i założył ręce na kark. Dorcas zrezygnowana całą tą sytuacją podeszła do dwójki Gryfonek z prośbą o przygarnięcie.

Reszta lekcji minęła bez większych rewelacji. Zaraz po skończonych lekcjach z nadzieją udali się do skrzydła szpitalnego. Nie wiedzieli co się dzieje, czemu jeszcze się nie obudziła, przecież wszystko szło tak dobrze.
- Nie rozumiem. Pomfrey mówiła, że dziś się obudzi. - Nikt nie odpowiedział, wszyscy byli za bardzo przybici. W milczeniu przesiedzieli całe popołudnie i część nocy.
- To bez sensu, chodźcie do pokoju, jutro rano wrócimy. - Większość zgodziła się z Blackiem popierając go wstawała z miejsca. Tylko Dorcas i Potter siedzieli na swoich miejscach.
- Meadowes ?
- Zostaje.
- Rogacz ? Po co ja się w ogóle pytam ?!
Zostali sami oboje trzymali ręce Lily. James od prawej, Dorcas po lewej.
- Myślisz, że się obudzi ? - Dorcas po dłuższej chwili milczenia zapytała Jamesa, o coś czego sama nie była pewna.
- Na pewno. - Powiedział to z taką czułością, z jaką nigdy się nie spotkała. Już dawno zdała sobie sprawę z uczucia Pottera do Lily, ale dopiero teraz zobaczyła jaka ta więź jest silna. Zazdrościła Lilce, tak bardzo chciała by ktoś kochał ją tak mocno, jak James.
- Ty na prawdę ją kochasz. - Uśmiechnął się delikatnie.
- Zobaczysz kiedyś to zrozumie. - Była tego niemalże pewna.
Zrobiło się już całkowicie ciemno, przetransmutowała surowe krzesło w wygodny fotel i zasnęła.

Próbowała delikatnie poruszyć palcami, na próżno ktoś trzymał jej dłoń. Było to przyjemne, czuła lekkie ciepełko bijące z nieznajomej ręki. Próbowała otworzyć oczy, na próżno jej powieki były zbyt ciężkie. Była cała obolała. W głowie miała niesamowity chaos. Całe jej ciało było dziwne ... jakby zbędne. Nareszcie po nie lada zmaganiach, otworzyła oczy. Było ciemno, jedyne źródło światła dochodziło z daleko umieszczonej lampki nocnej. Na początku była lekko zdezorientowana, nie wiedziała gdzie się znajduje, co był dziś za dzień, jak się nazywa i co ona właściwie tu robi. Dopiero po chwili wróciły wspomnienia z przed kilku dni. Las. Travis. Czarny pies, szczur, jeleń. Centaury. Wypadek. James...Rozejrzała się po sali, teraz  dostrzegła kto trzyma ją za rękę, co dziwniejsze w ogóle jej nie zabrała. Właściwie lekko się uśmiechnęła i ponownie zasnęła.

- Jak już wcześniej wspomniałam, liczę na wasze komentarze. Co do notki jest dosyć wzruszająca, przynajmniej dla mnie. Dla was? Tego nie wiem, a bardzo chciałam bym wiedzieć. Dlatego też, piszcie w komentarzach.